Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
981
BLOG

So what?

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 24

Czytając dzisiaj kolejną, chyba już miliardową opinię na temat pożegnania się – no właśnie kto tak naprawdę się pożegnał? Ludzie mili, nawet tego przecież nie wiemy – ludów północy, tak to nazwijmy bezpiecznie, z niezwykle sympatyczną organizacją o nazwie Unia Europejska, to zdołałem wykrzesać z siebie ledwie dwa jako tako rzeczowe wnioski. Oto one.

Po pierwsze to moje gratulacje dla Camerona, że udało mu się dokonać niemożliwego, czyli tak zwanego przykrycia mistrzostw Europy w piłce nożnej. Zapewne wielu dziś było takich, którzy przez cały dzień nie pomyśleli ani razu o braku skuteczności Lewandowskiego, a jeśli już to raczej chodziło o Janusza (piękne połączenie zresztą w kontekście futbolu) a nie o Roberta. Brawo. To nie udawało się nawet Rzeplińskiemu. Druga rzecz: pomimo wielu wysiłków i zapewnień z każdej możliwej strony nie jestem nadal wstanie zrozumieć, dlaczego ten cały Brexit ma mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie. Wyspa o której tu mowa przecież nie przesunęła się nawet o centymetr, a i jutro, i pojutrze, nadal będzie taka sama, przynajmniej z naszej perspektywy. Nadal będzie takim samym mocarstwem robiącym z kogo się da tata-wariata i jednocześnie będzie nadal tą wspaniałą wyspą, posiadającą ten sam nieustannie dobry pijar, nawet gdyby wyprodukowała miks Stalina z Kaczyńskim. Wielka Brytania robiła co chciała wczoraj i tak samo będzie robiła co chce pojutrze. Jak będzie jej to wygodne – to będzie lubiła tych, a jak z jakichś powodów uzna za stosowne – pogniewa się na tamtych i żadna niebieska chorągiewka z gwiazdkami ani tym bardziej żaden Schulz jej w tym ani nie przeszkodzi, ani pomoże.

Ktoś oczywiście powie: a co z Polakami na saksach, o nich się nie martwisz? Martwię się oczywiście, jak o każdego człowieka chcącego w spokoju przeżyć swoje dni. Ale przecież od początku ta cała wizja raju dla Polaków na wyspach, wydawała się zbyt piękna i bajkowa, by mogła trwać bez końca. Ja osobiście miałem przynajmniej z pięć okazji aby tam wyjechać i pracować za całkiem miłą sumę funtów, ale się nie skusiłem, ponieważ z trudem mogłem sobie wyobrazić swoje życie gdzieś poza Polską, a już szczególności wśród Angoli. Na bełkotliwy british mam chyba jeszcze większe uczulenie niż na szwargot. Chociaż nie, bez przesady, szwargot jest gorszy.

Na szczęście już jutro to wszystko minie. Znów wrócą mistrzostwa i zamiast wsłuchiwać się w wieści z Londynu, będziemy patrzeć tylko i wyłącznie w kierunku Saint-Etienne. Bo w przypadku Brexitu możemy dokładnie tyle samo przewidzieć, co na temat meczu Polska – Szwajcaria. Może będzie tak, albo śmak, a każda kolejna prognoza na ten temat powoduje już jedynie zmęczenie. Współczuć można tylko reprezentacji Anglii, bo przecież reszta świata będzie patrzeć właśnie na Rooneya, Kane'a czy tam Dier'a. W ich przypadku nie ma znaczenia wynik, bo tak naprawdę każdy będzie rozpatrywany tylko i wyłącznie w kontekście referendum. Jak odpadną, to wszyscy powiedzą, że po prostu uznali za konieczne zademonstrowanie solidrności z wolą ludu. A jeśli wygrają, to usłyszymy kolejną wielce oryginalną myśl, na przykład taką, że jednak całkiem nie chcą zerwać z Europą.

Choć zapewne odpadną – zawsze odpadają. I zawsze mogą sobie na to pozwolić.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka