Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
1108
BLOG

Austro-Węgry, czyli Budapeszt w Bordeaux

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 15

Lubimy Węgrów, to oczywiste. Wiele nas łączy, naprawdę wiele. Na przykład to, że równie kiepsko jak oni gramy w piłkę nożną. Dobrze w sumie że tak jest, bo w przeciwnym razie jeszcze ktoś mógłby pomyśleć, że my jesteśmy najlepsi we wszystkim, my i oczywiście Węgrzy, czyli dwa najfajniejsze kraje w Europie. Tak się złożyło, że podobnie jak my Węgrzy mają w tej chwili najlepszą kadrę od pięćdziesięciu lat, tyle że na taką własną węgierską miarę. Cała ich drużyna została wyceniona tyle samo co pół Lewandowskiego. Komentujący mecz Michniewicz stwierdził, że nie ma zapotrzebowania w Europie na węgierskich piłkarzy. Ale od czego są przyjaciele? Węgierscy piłkarscy paralitycy znaleźli ciepłą przystań w naszej Ekstraklasie, a dziś na boisku w Bordeaux biega ich aż dwóch, a może wejdzie jeszcze jeden, zresztą król strzelców z Legii, Nikolic. Nie ma co, solidną mają pakę, niech ich dunder świśnie...

***

Napiszę szczerze, że oglądam potyczkę Węgrów dokładnie w tym samym momencie, gdy piszę ten tekst. Nie znam jeszcze wyniku, ale jestem gotowy na dwa scenariusze. Ten zły, najbardziej prawdopodobny zresztą, to zapewne Trianon. Gorzej z tym dobrym, bo szczerze mówiąc, to historia Węgier jest podobna do naszej. Wywrotki, próby podniesienia się, wywrotki, cios w plecy, jakiś zryw narodowy, i tak apiać. Terytorium maleje, maleje i maleje, a my tak samo gorzkniejemy i tak samo chcemy być wreszcie szczęśliwsi.

Ktoś kto „losuje” te grupy ma niezłe poczucie humoru. Czy kogoś zainteresowałby powiedzmy mecz Węgry – Islandia? Nie sądzę, natomiast mecz Węgry – Austria nabiera od razu gulaszowego smaku.

***

Mecz zaczął się od tego, że czarnoskóry Austryjak walnął w węgierski słupek, a czterdziestoletni (!) bramkarz Kiraly tylko podciągnął swoje klasyczne dresy bliżej pach. Potem, po tej burzy, nastąpiło coś co można nazwać futbolem CK. Biegają jedni i drudzy po boisku i zachowują się tak, jakby marzyli o kuflu grzanego wina, a ja zamiast zerkać na ten „mecz”, zacząłem czytać o Mohaczu.

***

Ponieważ teraz to już absolutnie nic się nie dzieje, to parę słów o wczorajszym meczu Włochów z Belgami. Obstawiamy sobie w pracy wyniki i nawet mi ręka nie zadrżała przy wskazaniu na zwycięstwo Italiańców. Nigdy za nimi nie przepadałem, ale z biegiem lat nabieram do nich coraz więcej szacunku. Oni podobnie jak Węgrzy też mają starca w bramce, ale nieco lepszego. Porażka Belgów, a w zasadzie pokaz niemocy w wykonaniu chyba najdroższej jedenastki na Euro, sprawiła mi nie wiedzieć czemu ogromną frajdę. A Włosi dali koncert w swoim starym dobrym stylu. Ciosy w podbródek, przewracanki od podmuchu powietrza, wycieczki po piętnastu chłopa na arbitra, pretensje i łapanie się za głowę. To było naprawdę znakomite. I ta radość na końcu – po drugiej bramce dla Włochów na boisko wbiegł cały sztab szkoleniowy i pół Mediolanu. 2:0.

***

Rzuciłem okiem na ekran. Chciałem sprawdzić, czy przypadkiem C.K. piłkarze nie urwali się z boiska. Wszystko w porządku, mecz trwa dalej jak się okazuje. Nie ma strzałów, nie ma nawet kiksów. Nie ma nic. Właśnie przyszło mi do głowy: czy dałoby się znów stworzyć Austro-Węgry i co by powstanie takiego państwa nam przyniosło? Co na to Niemcy, Anglicy a przede wszystkim Czesi. Hm?

Kandydata na Szwejka już mamy. Kiraly rzucił się jak wór kartofli a i tak obronił groźny strzał. W odpowiedzi Austriak nie trafił na pustą bramkę, bo się poślizgnął. C.K.

Sędzia wreszcie skończył te męki. Odgwizdał koniec połowy. „Szału nie ma” mówi Michniewicz i jest wyjątkowo kurtuazyjny. Oglądam właśnie najgorszy mecz tego turnieju.

***

W drugiej połowie nawet komentatorzy zajęli się pogaduchami na temat wymawiania nazwiska pewnego piłkarza z Austrii. Baumgartlinger. Co ciekawe Baumgartlinger jest biały. Ponieważ Michniewicz stwierdza, że nie da rady tego powtórzyć i będzie na niego mówił David Luiz. W końcu jakiś strzał i to dla Węgrów. Niestety, obroniony. Błagam, kawy...

***

Coś nieprawdopodobnego. 62 minuta. Szalai. 1:0 dla Węgrów. Jestem ciekawy co właśnie dzieje się w Budapeszcie. U mnie tutaj jest bardzo wesoło. W Austrii jeszcze bardziej. Właśnie wpuszczają gościa z dołów niemieckiej 2. Bundesligi. W takich sytuacjach zostaje obnażona jakość tej drużyny.

Tym bardziej, że właśnie boisko opuszcza Austriak za dwie żółte kartki. Budapeszt delikatnie przesuwa się bliżej Bordeaux. Jak to kiedyś powiedział mój nauczyciel wf-u w podstawówce „robi się meczycho”. Węgrzy wymieniają napastnika – nasz heros z Legii chyba się nie odklei z ławki. Wchodzi Priskin grający w Bratysławie. Tak, Węgier gra na Słowacji. Nadal więc jesteśmy w C.K.

Napięcie wzrosło, to prawda, ale nadal oglądamy futbolowe jaja. W konkursie na najmniej utalentowany piłkarsko naród Austria spada za Węgrów, którzy są milimetr za nami. Ci z kolei od kilku minut ostrzeliwują bramkę Austriaków, ale trzeba by ją powiększyć osiem razy żeby coś wpadło. Mam wrażenie, że oglądam mecz Ekstraklasy. Tym bardziej, że widzę Kadara.

Niech ktoś zadzwoni do Budapesztu i zapyta jak oni tam się czują i czy wszystko w porządku.

***

Węgrzy nie schodzą z terenów Austriackich, tyle że na polu karnym zaczynają się zachowywać jakby byli po dwóch dzbanach grzańca. Jeszcze 13 minut tej rewelacji. Kawa nie pomaga.

Austriacy natomiast całkiem się pogubili. Na pięć minut przed końcem meczu mają trudności z celnym podaniem do najbliższego kolegi. To ma być ten czarny koń? W sumie niewiele brakło, żeby i oni mieli faszystowski rząd. To też nie pomaga w graniu w piłkę jak wiadomo.

Kontra Węgrów na dobranoc. 2:0. A więc nie będzie Trianon. Jest Budapeszt w Warszawie, a będzie jeszcze lepiej. Bratanki meldują wykonanie zadania.

***

Powstanie reprezentacji Austro-Węgier byłoby prostą konsekwencją odnowienia cesarstwa. Niech nas Bóg przed tym broni.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka