Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
4104
BLOG

O postmodernistycznym chamstwie

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 99

Jestem przekonany, a może jedynie mam tylko taką nadzieję, że to co aktualnie dzieje się z polskim rządem i jego medialnymi przyległościami, przyszłe pokolenia Polaków będą wspominać z głębokim poczuciem wstydu. Jeżeli jednak jest to tylko kolejny etap „modernizacji” i „powrotu do Europy”, jeżeli jest to trwały trend w kształtowaniu się polskiej polityki i polskich umysłów, a wkrótce zaczną dziać się rzeczy jeszcze gorsze, to w zasadzie już teraz trzeba zacząć myśleć jak to wszystko w przyszłości odbudowywać ze zgliszcz.

Nie wiem nawet dokładnie, który to ancymon z rządu pani Kopacz dostał dymę i za co – zupełnie nie mam zamiaru się tym interesować. Żeby obserwować na chłodno egzekucję jaką ktoś wykonuje na naszych oczach na podobno wszechpotężnej kaście urzędniczo-mafijnej trzeba dysponować naprawdę mocnymi nerwami. Ja natomiast jestem zdania, że bez względu na szczegóły, doszliśmy do punktu, w którym przestaje mieć znaczenie czy rządzi „mój” czy „nie mój”. Bardziej praktyczne w tej danej chwili musi być zastanowienie się co zrobić w niedalekiej przyszłości, żeby Polska, niezależnie od tego czy będą rządzili w niej „moi” lub „nie moi” była bezpieczna wobec nie tylko wrogich armii, ale po prostu pospolitych zbirów o mentalności gminnych złodziejaszków. W tej chwili należy zostawić na boku wielką geopolitykę, ekonomię i inne mądre idee, i po prostu zdać sprawę, że polskie życie społeczne i polityczne sięgnęło absolutnego dna, pod którym czai się już tylko prawdopodobieństwo kolejnych dekad niewoli. Co zrobić konkretnie, to nie mam pojęcia – przyznaję się bez bicia. To znaczy wiem, ale raczej wiem to, kto będzie wiedział lepiej.

Obejrzałem, a raczej wysłuchałem, dwukrotnie relację z wizyty Jarosława Kaczyńskiego w klubie Ronina. Pierwszy mój wniosek jest taki, że Jarosław Kaczyński wrócił szczęśliwie do formy sprzed 10 kwietnia. Proszę mnie nie pytać jak to możliwe, ale człowiek, który w zasadzie od pierwszych chwil swojego uczestnictwa w polityce (czyli od powiedzmy przełomu lat 70-tych i 80-tych) musiał  funkcjonować w niej na zasadzie „wroga publicznego”, którego opinie i diagnozy, mimo że w perspektywie iluś tam lat w przeważającej mierze celne, poddawane były permanentnej negacji, który kilkukrotnie wydawał się być już na politycznym aucie, który w latach 90-tych musiał obawiać się po prostu spisku mającego na celu wsadzenie go do kicia, i który w końcu musiał mierzyć się ze śmiercią swojej najbliższej rodziny, w zasadzie pośród wiwatów dużej części polskiego społeczeństwa, dziś siedzi przed widownią i wygląda na kogoś, kto to wszystko przetrwał i nie zamierza się poddać.

Drugi wniosek wypływa wprost z pierwszego. Dobra forma Jarosława Kaczyńskiego objawiła się w klubie Ronina w postaci tego za co zawsze go ceniłem, i to nawet w chwilach kiedy nie rozumiałem pewnych jego manewrów – czyli niezwykle precyzyjnych, a przy tym lapidarnych, zdań opisujących i diagnozujących. To co my wszyscy musimy opisywać całymi tekstami, Jarosław Kaczyński zamyka jednym celnym zdaniem, którego na dodatek ciężar gatunkowy jest ogromny. I żeby już zakończyć tę laurkę powiem od razu, że największe wrażenie zrobiła na mnie ta wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego z Klubu Ronina.

„Proszę państwa, zwróćcie państwo uwagę, że już na początku tego nowego okresu, zaczęto dezawuować w Polsce różne, nawet nie pojedyncze, tylko całe zespoły wartości, całą zróżnicowaną aksjologie, do której można się odwołać jeśli chce się wywołać aktywność społeczną. Zedezawuowano Solidarność (…) Zdezawuowano niezwykle wartościowy etos tradycyjnej polskiej inteligencji, ten etos judymowy, on został zdezawuowany. Zdezawuowano odwoływanie się do wartości religijnych – ten atak na Kościół w latach 90-tych – do wartości religijnych jako przesłanki do zaangażowania. (...) Zdezawuowano etos narodowy, wartość narodu. W ogóle posługiwanie się pojęciem narodu było przecież w tym głównym nurcie niedopuszczalne. (…) Wszystko to zostało zdezawuowane i odrzucone. Co zaproponowano? Uproszczoną wersję liberalizmu, którą ktoś słusznie określił jako lumpenliberalizm. Taki permisywizm i indywidualizm połączony z zabawnym przeświadczeniem, że rynek może regulować wszystko, łącznie z systemami wartości. Trzeba przyznać, że to uderzenie było niesłychanie skuteczne. Do czego mamy się odwołać? Do tych zapomnianych wartości. Trzeba dążyć do reaktywowania tych wartości.”

No właśnie. Wartości. Nie wiem jak to wygląda u innych, ale ja osobiście widząc smutny los rządu pani Kopacz, te wszystkie pohukiwania dziennikarzy mainstreamu i stowarzyszonych z nimi celebrytów, postanowiłem wrócić do korzeni. I zacząłem się zastanawiać nad rzeczami być może zbyt prostymi, by zajmować sobie nimi głowę wtedy, kiedy nic ważnego się nie dzieje. Zadałem sobie pytanie: po co to wszystko? Po co mianowicie się tą polityką tak emocjonujemy, po co o niej tyle rozprawiamy a nie raz i nie dwa o nią sprzeczamy. Jaki jest ten cel. Bo chyba musi być jakiś cel. Gdyby zapytać kogokolwiek o ten cel, to pewnie usłyszelibyśmy ten sam „banał”: że chodzi o Polskę. No dobra, ale jaką Polskę? Jaka ma być ta Polska i co miała by ta Polska, wedle tej  niemożliwej do zrealizowania utopijno-fantastycznej wizji reprezentować, jak miała by wyrażać wolę Polaków?

Tutaj napiszę coś być może kontrowersyjnego. Proszę sobie darować pisanie mi, że najważniejsze jest żeby był spokój, coś do zjedzenia, coś do picia, i żeby nie było kolejek do lekarzy. Proszę żeby nawet nie proponować mi tego typu oczekiwań jako podstawowych wymagań od państwa. Co prawda nie wierzę już w to, że „szerokie masy” potrafią uczyć się na błędach, ale wciąż liczę na odrobinę podstawowej logiki. Czy wy nie widzicie, że jeśli w naszych realiach politycznych stawiamy sobie tego typu cele na pierwszym miejscu, to niedługo potem znów lądujemy na dupie? Chcemy mieć spokój, a mamy większy bałagan. Chcemy mieć co jeść, a mamy GMO i parówki z trocin. Chcemy nie mieć kolejek do lekarzy, a mamy zawał służby zdrowia. Oczywiście jestem przekonany, że nadal wielu Polaków wyobraża sobie, że dobra służba zdrowia, albo wyższe płace to po prostu kwestia dobrego programu politycznego. Pozostawmy ich w tym przekonaniu, bo jedną z lekcji jaką dała mi III Rp to ta, według której Polaka lepiej do niczego na siłę nie przekonywać. Problem w tym, że ten czas oczekiwania na głęboką refleksję Polaków niebezpiecznie się wydłuża. Pytanie, ile jeszcze to czekanie na Godota będzie w ogóle możliwe.

To co dzieje się na górze, to w mojej opinii, jest tylko jakby lustrzanym odbiciem tego co dzieje się na dole. Przestaję już powoli zwracać uwagę na jednostkowe przykłady degenerującego wpływu wojny ideologicznej, rozpętanej świadomie przez PO i jej mocodawców, na głowy swojego elektoratu. Już dawno temu, myślę, że data 10 kwietnia miała tu wpływ decydujący, temperament zwolenników myśli politycznej Adama Michnika, jego wizji stosunków społecznych i pewnego rodzaju kultury politycznej (myśli, która wydawałoby się skompromitowała się już dostatecznie dawno, by można to było ocenić) stopniowo, wraz z rosnącymi wpływami Platformy, zamieniła się coś co na własny użytek nazwałem postmodernistycznym chamstwem.

Dam pewien przykład. Zajrzałem któregoś dnia na Salon 24 i nie wiedzieć czemu wszedłem na pewien blog, istniejący tu już bardzo długo, piszę to jako osoba udzielająca się tu od roku 2007. Nie będę wskazywał konkretnie, który blog mam na myśli, bo to nie o to tu chodzi. Pozwolę zacytować sobie fragment tekstu z owego bloga, który wywarł na mnie kolosalne wrażenie.

„Pewnie wiele jeszcze nas czeka, a co będzie udziałem nowego Prezydenta. Kawę już roznosił, ale może i mszalne da się załatwić dla pospólstwa, od zaprzyjaźnionych jego degustatorów. A wtedy, to już na pewno popłyniemy... „.

Oczywiście, ktoś napisze: no i co z tego? Podobnych albo i głupszych wypowiedzi w polskim życiu publicznym znaleźć można całe tony. Ale mną jednak ono wstrząsnęło, bo jakoś wyjątkowo mocno uświadomiłem sobie, jak wiele podobnych zdań słyszę od osób, o które gdzieś tam się w życiu ocieram. Widzę osoby, które z jednej strony spokojnie mogę określić jako dobrych ludzi. Pracują, żyją, mają rodziny, rozwijają się i generalnie wszystko wydaje się być w porządku. I nagle, bach. Wyskakuje coś takiego. Kiedy to się dzieje, to ja się wcale nie obrażam za to, że ktoś szydzi z bliskich dla wielu osób spraw. Mi jest wtedy smutno, że to ten ktoś nie jest w stanie zrozumieć, że to są właśnie dla kogoś ważne sprawy. I to w sytuacji, gdy sam ten ktoś ma z pewnością takie „słabe punkty”, w które ktoś inny, gdyby tylko chciał, mógłby uderzyć z absolutną łatwością. I wtedy ów ktoś, na pewno nie usłyszałby, że „trzeba mieć dystans do wszystkiego” i że „to tylko takie żarty”.

Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że podczas dyskusji internetowych padają z obu stron słowa, które nie powinny nigdy padać. I ci, którzy do mnie zaglądają, wiedzą, że staram się tego typu wyskoki zawsze hamować, niezależnie od sympatii. Upieram się jednak, że tego typu język jak ten z cytatu nie powinien napadać na pewne określone terytoria ludzkiej duchowości, a przede wszystkim nie może ów język stać się częścią publicznej komunikacji werbalnej. Żarciki z rodziny, dzieci, śmierci, wiary, wyglądu to podstawa post-modernistycznego chamstwa.

Postmodernistyczne chamstwo, za głęboką aprobatą elit wykutych na politycznej myśli Michnika, niestety weszło na salony i stało się pełnoprawnym elementem naszego życia. Postmodernistyczne chamstwo jest też, przyznaję to, w bliższych mi, środowiskach prawicowych. Widać to było choćby w niektórych polemikach z kolejnymi anty-katolickimi bluzgami jednego z oświeconych celebrytów, jakie ukazały się na pewnym tzw. prawicowym portalu. Odpowiedzieć chamstwem na chamstwo jest niezwykle łatwo i wielu wydaje się, że to najlepszy sposób. Uprzedzę jednak tych, którzy uwielbiają tworzyć fałszywe symetrie. Jest w chamstwie postmodernistycznym „tu” i „tam” pewna różnica. Chamstwo postmodernistyczne na prawicy, trzymane jest w getcie. Jestem przekonany, że dopóki na czele polskiej prawicy stoi Jarosław Kaczyński, chamstwo postmodernistyczne będzie w tym getcie trzymane na klucz i nigdy nie zostanie przyznane mu nadrzędne znaczenie wobec wszelkich innych wartości. Dzisiaj sytuacja jest taka, że postmodernistyczne chamstwo nie jest tylko kwestią mniej lub bardziej mądrych blogerów czy komentatorów w necie. Postmodernistyczne chamstwo jest dziś częścią dyskursu w mainstreamie, i jeśli ktoś chce przykładów to z łatwością mogę je wyliczać.

Niestety, nie mogę już liczyć na to, że duch jaki emanuje z osobowości Adama Michnika, duch, który przeniknął do świata mediów i świata tego zwyczajnego, codziennego, może mieć jakikolwiek pozytywny wpływ. Tutaj z kolei przypomina mi się ta słynna już wypowiedź Michnika o potrąconej na pasach zakonnicy w ciąży. Ta wypowiedź jest sama w sobie żywym dowodem na to, jak bardzo język jakim posługuje się człowiek jest ilustracją jego duchowości. Tu jest ta różnica. Nie wyobrażam sobie, żeby polityk, którego popieram wypowiadał się w ten sposób i uważał to za śmieszne. Wszystko co dzieje się potem, jest już tylko konsekwencją tego języka.

Tego typu, jak te powyżej zacytowane z bloga, zdania uderzają mnie o tyle mocno, że płyną one często ze strony osób, które na co drugim wdechu pieją o równości, braterstwie, tolerancji i konieczności wsłuchiwania się w każdy możliwy głos.  Może niektórych to zdziwi, ale ja dokładnie też jestem za tymi wszystkimi fajnymi rzeczami. Nie mam jednak już żadnej nadziei, że te hasła zostaną wprowadzone w życie przez ideologicznych pogrobowców Michnika. Konstrukcja ideologiczna stworzona przy Czerskiej dosłownie nigdy nie zmaterializowała się w czymkolwiek trwałym i pozytywnym w sensie społecznym. Ta konstrukcja została dawno temu stworzona jakby obok ludzi, ich potrzeb, a co ważniejsze, zupełnie obok wartości -  na tym polega jej funkcjonalna słabość. I nieważne, czy na konstrukcji wisi tabliczka „Unia Wolności”, „Unia Demokratyczna”, „Demokraci.pl”, „SLD, czy w końcu „PO”. Koniec końców ta konstrukcja zaczyna się rozpadać, ponieważ jej budulcem jest przegniła tektura. Z zewnątrz ma to oblicze intelektualnej wyższości, a środek jest zawsze ten sam – brak głębszych wartości.

Tutaj pewnie wielu oczekiwać będzie, że ja teraz napiszę coś w tzw. duchu koncyliacyjnym.  Coś w rodzaju: pogódźmy się ze sobą wreszcie, rozmawiajmy o naszych pomysłach na Polskę, szukajmy płaszczyzny porozumienia. Problem w tym, że jeśli gdzieś na czele waszych autorytetów będzie Michnik żartujący o zakonnicy w ciąży, a na waszych blogach będą pojawiały się żarty z „mszalnego” to o żadnej wspólnej płaszczyźnie nie będzie mowy. Nie ma czegoś takiego jak „neutralność światopoglądowa” i mimo, że ciągle o niej mówicie, to dużo Polaków już zdaje sobie sprawę, że jest to kolejne kłamstwo. Wy chcecie, niestety mam takie wrażenie, walczyć i burzyć, a język jaki was uwodzi jest na to koronnym dowodem.

Nie ma takiej możliwości, byście na bazie języka i wartości zaproponowanych przez Michnika doszli do czegokolwiek sensownego. Parafrazując Ufkę: obudźcie się wszyscy, do cholery! Minęło 25 lat i kolejna fata morgana zamienia się we własną karykaturę i pada na pysk. Na pewno już niedługo powstanie całkiem nowa fata morgana, będzie miała inną tabliczkę znamionową, ale będzie tylko i wyłącznie kolejną odsłoną politycznego nonsensu, wyprodukowanego tylko po to, żeby was uwodzić, a jednocześnie was ( i nas niejako przy okazji) okradać i ogłupiać.

Napisałem masę zdań, a mam wrażenie, że nie do końca opisałem to co chciałem. Wydaje mi się, że tutaj mógłby wkroczyć jedynie ktoś formatu Dostojewskiego, sądzę, że tylko on mógłby zamknąć aktualny duch epoki w jakiejś wymownej i czytelnej formie. Jedyne co ja osobiście mogę zrobić w tej sytuacji, to wciąż czekać na tych, którzy się z tego zaklętego kręgu zdołają wyrwać i liczyć, że będzie ich coraz więcej.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka