Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
876
BLOG

O braku wiary, czyli Chwała Bogu.

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 10

Emocje, co zrozumiałe, są jeszcze duże, ale powinny lada moment wrócić do względnej normy. Andrzej Duda został Prezydentem i muszę przyznać, że jestem z niego cholernie dumny.


Powiem szczerze. Nie bardzo mam chęć na jakieś polityczne analizy tego co się stało nie tylko wczoraj, ale w ogóle tego co działo się w ostatnich miesiącach wokół polskiej polityki. Latami czytałem tony analiz, przepowiedni, proroctw i całego tego towaru, który produkują tzw. eksperci. To wszystko jest bardzo ciekawe, zajmujące, ale co z tego, skoro raczej nigdy nie znajduje odbicia w rzeczywistości. Serio, nie mam już serca do udawania, że widzę i rozumiem z polityki więcej niż ten, kto to przez przypadek czyta moje wypociny w internecie. Pięć lat temu zginął w katastrofie Lech Kaczyński. To wtedy, kończący właśnie swą przygodę z Prezydenturą Bronisław Komorowski, mało nóg nie połamał w drodze do prezydenckich komnat, a chwilę później, gdy ledwie odsapnął, pierwsze co przyszło mu do głowy to rozpętanie wojny ideologicznej wokół Krzyża. Mija te pięć lat i powoli widzimy coraz więcej. Pan Andrzejek spod Krzyża pięć lat później ściska się z nikim innym jak z Komorowskim właśnie, ale temu to nic nie pomaga, następuje bolesna porażka – choć ja wierzę, że był to raczej akt łaski dla zagubionego człowieka i wyjdzie mu ta nauka na dobre. Od razu ostrzegę co wrażliwszych, że będzie tu dużo odniesień do Boga, kto chce może wcześniej opuścić salę. Tak więc gdybym chciał jakoś spuentować te pięć minionych prezydenckich lat to chyba musiałbym sięgnąć po Stary Testament, a konkretnie przywołać tu werset z Księgi Ozajasza:

Oni wiatr sieją, zbierać będą burzę.
Zboże bez kłosów nie dostarczy mąki,
jeśliby nawet dało, zabierze ją obcy.

---

W tę wyborczą niedzielę udałem się wcześnie rano do kościoła. Niestety, nie był to mój dzień. Mam nadzieję, że nie tylko mnie czasem coś takiego spotyka. Mimo, że pustych ławek było sporo, to ja postanowiłem nie siadać. Wtedy też odezwał się mój kręgosłup i moje myśli zamiast skupić się na sednie, uciekały sobie gdziekolwiek chciały. Co chwilę przestępowałem z nogi na nogę i zacząłem wreszcie robić to co najgorsze, czyli obserwować z zainteresowaniem ludzi w ławkach. W końcu byłem już tak zły na siebie, że uznałem, że najlepiej będzie jeśli wyjdę albo skupię się na śnieżnobiałym sklepieniu. Tak czasami bywa. I wtedy jakoś tak samoistnie ośmieliłem się odezwać do Boga. Przeprosiłem za moje zachowanie i nieśmiało poprosiłem o to, żebym wieczorem jednak dostał jakiś fajny prezent. W pierwszej chwili, gdy już prośba została wysłana, stwierdziłem, że jest nie tylko zdecydowanie spóźniona, ale i w jakiś tam sposób bezczelna. Otóż kiedy już wróciłem do Boga, jakoś tak przez długi czas nie mogło mi przejść przez usta przyznanie się do tego mojej mamie. Moja mama to klasyczny moher, a ja, przez wiele lat życia beznadziejny poganin, byłem głuchy na jej dobre rady. Nie raz i nie dwa mój „racjonalizm” musiał być dla niej, nazwijmy to oględnie, przykry. No i w końcu, gdy się przełamałem i wykrztusiłem to kiedyś tam, w zasadzie stojąc już w drzwiach mieszkania rodziców i żegnając się, moja mama zareagowała całkowitym luzem. Modliłam się o to dwadzieścia lat – tylko tyle powiedziała. Moja mama modliła się o łaskę wiary dla mnie przez dwadzieścia lat proszę państwa. Tyle trzeba było zachodu, by się udało. Tymczasem ja wyskakuję z tym prezentem na niedzielę wieczór i to jeszcze kiwając się z nogi na nogę. Ale i tak się udało. Oczywiście nie dzięki mnie.

---

Nie będę udawał, że od pierwszego dnia, gdy ogłoszono, że kandydatem na Prezydenta będzie Andrzej Duda byłem przekonany o zasadności tego ruchu. To znaczy od samego początku miałem jakieś takie wewnętrzne przekonanie, że lepszego kandydata PiS nie mógł wydelegować, ale jakiś niecny głos podpowiadał mi: nie, to się nie uda, zagadają go, zagrają swoje „złote przeboje” i będzie po sprawie. Musiałem więc wykonać sporo roboty, żeby tę swoją wątłą wiarę w pozytywny obrót spraw codziennie jakoś podbudowywać. I dosłownie na jakiś tydzień przed drugą turą jechałem pociągiem do pracy i wówczas postanowiłem odpalić w telefonie Pismo Święte. Akurat byłem przy Mateuszu. Jeśli ktoś czasem zagląda do Nowego Testamentu, to doskonale zdaje sobie sprawę, że Jezus często łajał swoich uczniów za zbyt małą wiarę. Łajał – tak, to słowo jest tu jak najbardziej na miejscu. Jezus uzdrowił chłopca, który był epileptykiem. Jednak dla jego uczniów wciąż było za mało, być tam przy nim i na własne oczy widzieć prawdziwy cud.

Gdy przyszli do tłumu, podszedł do Niego pewien człowiek i padając przed Nim na kolana,

prosił: «Panie, zlituj się nad moim synem! Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo często wpada w ogień, a często w wodę.

Przyprowadziłem go do Twoich uczniów, lecz nie mogli go uzdrowić».

Na to Jezus odrzekł: «O plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was cierpieć?

Przyprowadźcie Mi go tutaj!

Jezus rozkazał mu surowo, i zły duch opuścił go. Od owej pory chłopiec odzyskał zdrowie.

Wtedy uczniowie zbliżyli się do Jezusa na osobności i pytali: «Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić?

On zaś im rzekł: «Z powodu małej wiary waszej. Bo zaprawdę, powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: "Przesuń się stąd tam!", a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was.


Oczywiście nie chcę tutaj sugerować, że wygrana Dudy to cud na miarę tych Jezusowych, spokojnie. Natomiast przy tej okazji można przypomnieć sobie jak często nie umiemy podołać przeciwnościom tylko dlatego, że brak w naszych sercach odpowiedniej mocy. Cywilizacja pop-kultury nauczyła nas letniości, źle rozumianej ostrożności. „Powinieneś mieć więcej dystansu” - ile razy każdy z nas to słyszał, gdy przesadnie zdaniem ogółu w coś się zaangażował. Brak natychmiastowej nagrody stanowi dla nas poprzeczkę nie do przeskoczenia. Aż strach myśleć ile nam przeleciało przez palce w tym naszym życiu tylko dlatego, że daliśmy sobie wmówić, że „się nie da”. Powyższe słowa Jezusa wskazują, że bardzo nie lubi tej naszej małostkowości. Nie ma tu żadnego „bułkę, przez bibułkę”. Jak długo będę musiał was znosić – tak mówi też i do nas i chyba trzeba sobie te słowa wziąć mocno do serca.

Kto nie chce wierzyć niech nie wierzy. Dokładnie w tej chwili, gdy czytałem o tej wierze, przebiegł mi mróz po plecach, tak mocno uderzyły mnie te słowa. I zdarzyło się jeszcze coś bardzo dziwnego. Na przeciwko mnie siedział jakiś młody chłopak, góra dwadzieścia pięć lat, ubrany na styl korpo-człowieka. Akurat pociąg znajdował się pomiędzy Włochami a Warszawą Zachodnią. Jeśli ktoś zna ten odcinek, to wie, że tam są tylko porośnięte nasypy, ekrany dźwiękochłonne i puste butelki po wódce. Nie ma absolutnie na czym oka zawiesić. Na chwilę podniosłem wzrok, zerknąłem na owego młodzieńca, a on, nie patrząc na mnie tylko gapiąc się gdzieś tam w te nasypy nagle się przeżegnał. Czyż to nie piękne?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka