Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
2540
BLOG

Demokracja w III RP, czyli choroba przenoszona drogą wyborczą

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 79

Poczucie, że ustrój zwany w Polsce demokracją definitywnie się wykoleił, i że poziom jego wynaturzenia osiągnął już szczyt, towarzyszy mi już od co najmniej kilku lat. Trucizna demokracji jest jednakże bardzo szkodliwa. Sam siebie długo upominałem, że tak przecież nie można – demokracja jest najlepszym ustrojem i jeśli tego nie akceptujemy, to znaczy, że właśnie zapisaliśmy się do NSDAP. Tak. Demokracja to system perfidnie opresyjny już na poziomie podświadomości.

Jak to często u mnie bywa, dany temat dojrzewa, dojrzewa, aż nagle staje się gotowy do opisania. Do tego potrzebny jest jedynie jakiś zapalnik. Może być to tak zwane „byle co”. Z tą demokracja było tak, że znowu wlazłem na piłkarski portal Weszło (ponownie nie zalecam zaglądania tam) i natknąłem się tam na wypowiedź piłkarza Lecha Poznań, 19-letniego Dariusza Formelli. Formella udzielając odpowiedzi na pewną zadaną mu ankietę, przy pytaniu o to na kogo odda głos, wyznał:

„Kompletnie się tym nie interesuję, ale chyba na Bronka Komorowskiego. ”.

Nieco wcześniej na podobną ankietę odpowiadał rezerwowy bramkarz Legii Arkadiusz Malarz. Również zapytany o preferencje wyborcze, stwierdził:  

„Mówimy o politykach, tak? Duda zdecydowanie nie, więc Komorowski”.

I to był właśnie, choć z pozoru nic nie znaczący, zapalnik do mojego ostatecznego pożegnania się z majakami demokratycznymi. Na razie panów Formellę i Malarza zostawię w spokoju, ale jeszcze do nich wrócę.

Stawiam tezę: demokracja to ustrój, który, jeśli się w odpowiednim stopniu wypaczy (a wypacza się zawsze z prędkością stałą) staje się niezwykle wyrafinowanym systemem totalitarnym. Pod pewnym względem bardziej niebezpiecznym niż te otwarcie opresyjne, ponieważ demokracja wypaczona jest systemem podstępnym, zamaskowanym i wymykającym się łatwemu zdefiniowaniu jako „ten zły”. W związku z tym potrójnie trudno dobrać odpowiedni oręż do walki z nim, a jeszcze trudniej jest rozpoznać zwykłemu Kowalskiemu, że ma do czynienia nie z demokracją a pełzającym reżimem. Demokracja wypaczona może do ostatnich swoich chwil formalnie prezentować się jako „ustrój miłości”. W mojej opinii nic tak nie przyczyniło się do, i tak już wcześniej postępującej, gwałtownej degrengolady demokracji jak rozwój nowoczesnych technologii. Internet, który wciąż zdaniem wielu egzaltowanych mądrali, jest nadzieją demokracji, stał się narzędziem kontroli społecznej jaki pewnie nie śnił się ani Iwanowi Groźnemu, ani Stalinowi, ani Hitlerowi. Każdy uczestnik tej zabawy własnoręcznie wypisał swój kwit i posłał go  w światłowody. Dziś, każdy oficer wywiadu ma swoje owieczki podane jak na tacy w trybie on-line, a co najważniejsze ( to jeszcze bardziej zdumiałoby Stalina), owieczki wydają się ze swoich pasterzy bardzo zadowolone. Dodatkowo internet wyłączył z gry całe masy ludzi, którym dziś wystarczy powyżywać się na Facebooku, by później, już na pełnym spokoju, móc powrócić do codziennego płacenia podatków.

To jak kiepskim ustrojem jest demokracja, najlepiej widać właśnie w Polsce. Nie będę tu szczegółowo opisywał jak się tu u nas ona rodziła i jak z roku na rok coraz szybciej zamieniała się w upiorny, ogłupiający reżim. Przecież każdy dorosły człowiek musi to widzieć. Jeśli nie widzi i wciąż chce demokracji w polskim wydaniu bronić, to automatycznie staje się dowodem na to, że jednak bronić jej nie ma sensu. Wypaczona demokracja produkuje kolejne dywizje obywateli, którzy widzą, ale nie zauważają; produkuje społecznie okaleczonych politycznych ślepców, którzy niczym dzieci w cyrku biją brawo oglądając barwne, kuglarskie przedstawienie.

Mamy rok 2015 i kolejne wybory DEMOKRATYCZNE. Demokracja w III Rp przypomina mi, przepraszam za kontrowersyjną analogię, ale naprawdę, inna nie przychodzi mi do głowy, tę rodem z III Rzeszy. Do dziś słyszymy, że Hitler wygrał w demokratycznych wyborach. Skoro tak, to w podobnym trybie wygrywa wybory Bronisław Komorowski. U nas co prawda jeszcze nie rozbijają się po ulicach bojówki SA, ale to tylko dlatego, że demokracja 2.0 korzysta z innych metod. W warunkach demokracji 2.0 wystarczą bojówki medialne lejące ściek do głów obywateli 24 godziny na dobę i nieustannie generujące smrodliwą chmurę niewidzialnej presji pośredniej. Jeśli chcielibyśmy mówić o jakiejkolwiek demokracji to musielibyśmy sobie założyć, że dopiero wtedy może takowa zaistnieć jeśli spełnione zostaną te oto warunki:

1. Podobny potencjał medialnego zasięgu dla wszystkich głównych sił politycznych w kraju.
2. Niewyczerpany rezerwuar mądrej elity, która poddawałaby krytycznej ocenie każdy ruch kolejnych rządów bez względu na ich pochodzenie polityczne
3. Sprawny i etosowy wymiar sprawiedliwości.
4. Dostateczna ilość świadomych, właściwie wyedukowanych i zaangażowanych wyborców, znających historię swojego kraju i potrafiących analizować na podstawowym poziomie logicznym wydarzenia polityczne.

Mógłbym wymienić tych punktów jeszcze kilka, ale dając szansę stronie przeciwnej nieco forów, pozostanę tylko przy tych. One samą wystarczą, by to co nazywa się w Polsce demokracją wyrzucić raz na zawsze na śmietnik. Każdy z powyższych postulatów jest u nas fikcją.

Pewnie za chwilę będę miał tu na karku sforę demokratów. Chciałbym się ich zapytać. Czy demokracja sprawdziłaby się gdyby wprowadzić ją w rodzinie? Wyobraźmy sobie coroczne głosowanie na temat budżetu domowego, w którym równe prawo głosu miałby pryszczaty osiemnastolatek i głowa rodziny. Ciekaw jestem, czy i tam egalite dałaby jakieś sensowne rezultaty. Albo chciałbym się zapytać tych, którzy prowadzą swoje biznesy, czy chcieliby demokracji w swojej firmie. Oczywiście, że nie chcieliby, chociaż będą nam bez końca truli pierdoły o „dialogu, porozumieniu i potrzebie wysłuchania wszystkich głosów”. System hierarchiczny występuje wszędzie i jest gwarancją porządku, ale demokraci będą do ostatnich swoich chwil ten fakt negować. Na systemie hierarchicznym opiera się rodzina, praca i całe nasze życie. Słowo hierarchiczny wywoływać musi Niagarę potu po plecach u zarażonych nieuleczalnie demokracją. Bo nieodrodną córką demokracji jest polityczna poprawność, a lewacka nowo-mowa pełna egzaltowanych achów i ochów jest tej demokracji kulawym synalkiem. W tych warunkach nie ma mowy o jakiejkolwiek normalności. Bo demokrata uważa, że egalite uber alles. Nie wolno wypowiedzieć przy demokracie słowa hierarchia, choć przecież nie oznacza ono niczego złego. Zdrowa hierarchia to gwarant stabilnego funkcjonowania. Ale demokrata nie odpowiada sam za siebie, wybaczmy mu. To polityczny narkoman na nieustannym głodzie kolejnych pustych farmazonów.

Chciałbym wiedzieć jaki sens mają wybory w kraju, gdzie miliony ludzi w wieku produkcyjnym uciekły, pardon, wyjechały zaciekawione za granicę. Gdzie duża część młodzieży studiuje na śmieciowych uczelniach, gdzie z kolei dokonuje się na niej rytualnej zbrodni intelektualnej. Gdzie rację zawsze mają kolorowe szczekaczki z SB-kami tudzież agentami BND lub FSB za sterami. Gdzie partia, której wyobrażenie o roli obywatela musiałby podzielić sam Hans Frank, nie robi absolutnie nic przez osiem lat, a jednocześnie buduje za ich pieniądze kolorowe baraki z wygodnymi pryczami. Dlaczego te całe tłumy ludzi mówiących „nie interesuję się zanadto polityką, ale...” idzie do urn i decyduje o losach naszej Ojczyzny? Dlaczego ponad połowa Polaków nie chce głosować i co wybory nikt o tym głośno nie wspomina, żeby nie psuć zabawy? Jaki sens wreszcie ma demokratyczny wyścig pomiędzy Millerem a Pawlakiem?

Demokrata zaraz mi przypomni o krajach „cywilizowanego zachodu”, gdzie ponoć demokracja działa i ma się dobrze. Ja pozwolę sobie zauważyć, że na zabawę w demokrację mogą sobie pozwolić te państwa, które w swoim czasie złupiły pół świata i wciąż wydają się nienasycone. Te, które nie należą do „cywilizowanego zachodu” a które również mają duże ambicje także posiadają swoje parlamenty i zwą się republikami tudzież demokracjami ludowymi. Parlament chiński jest taką samą ustrojową pokraką jak nasz Sejm. Bez spełnienia wcześniej wypisanych przeze mnie punktów każda demokracja jest jedynie wydmuszką, bez względu czy jej parlament obraduje w Paryżu czy w Caracas. Czy naprawdę wierzy ktoś w to, że w Niemczech czy USA o czymkolwiek decyduje społeczeństwo? To, że nie decyduje, nie jest samo w sobie złe, gorsza jest hipokryzja demokratyczna. Czy nie lepiej nazywać rzeczy po imieniu? Demokracja na „cywilizowanym zachodzie” jednak działa świetnie – z pewnością właściwie zareagowałaby na nie-demokratyczne powołanie Jarosława Kaczyńskiego na premiera.

Paść musi z pewnością pytanie: co zamiast demokracji Kacprzak proponujesz. Odpowiem z pełną szczerością: nie wiem. I nie muszę wiedzieć. Niech myślą nad tym mądrzejsi ode mnie. Zgadzam się z Grzegorzem Braunem, że demokracji nie warto naprawiać, ponieważ jest ona w stanie, cytuję, trwałej awarii aksjologicznej. Braun proponuje monarchię. Ja raczej skłaniałbym się do jakiegoś systemu hierarchicznego przedstawicielstwa. Mogę spokojnie oddać swój głos komuś mądrzejszemu ode mnie. Przecież kiedy leżę na stole operacyjnym to nie pokazuję paluchem, w imię egalite, gdzie chirurg, moim skromnym zdaniem, ma mnie kroić.

Niech nikt mnie nie podejrzewa o jakąś rewolucyjną zaciekłość. Wbrew pozorom rozumiem, że na świecie istnieją ludzie, którzy mają inne niż moje poglądy – dowodem na moją ponad przeciętną otwartość jest fakt, że w zasadzie nikogo nie usuwam z bloga, o co słusznie niektórzy mają do mnie pretensje. Nie chcę likwidować państwa w dotychczasowym rozumieniu, ani nie chcę nikomu przyczepiać żadnych opasek. Nie jest też tak, że uważam, iż wystarczy znieść demokrację i od tej chwili już będzie cudownie. Chodzi mi o to, że przeciętny obywatel nie jest w stanie pracując i zajmując się setką rozmaitych spraw właściwie rozpoznać potrzeb dużej społeczności jaką jest państwo. Nie zmuszajmy panów Formelli i Malarza, by musieli zajmować swoje umysły politycznymi dywagacjami. Pozwólmy im spokojnie robić to co robią.

Chodzi mi też o to, że jeśli nie zmienimy języka w jakim rozmawiamy o sprawach dla kraju najważniejszych, to do niczego sensownego nie dojdziemy. Język jaki proponuje nowoczesna demokracja wyklucza konstruktywną, krytyczną dyskusję o rzeczywistości. Nowoczesna demokracja każe nam krzesło nazywać stołem. Stąd moja gorycz. Zaraz też usłyszę, że demokracja mi się nie podoba, bo „moi” przegrywają. Proszę mi tego nie pisać. W zaistniałej sytuacji dałbym może tej naszej demokracji ostatnią szansę, gdyby rodzimi elektorzy, a niech tam, podziękowali  Komorowskiemu i wskazali na panią Ogórek. Ba, jakaś nadzieja dla demokracji byłaby nawet wtedy, gdyby w odruchu wstrętu do aktualnej formuły sprawowania prezydenckiej władzy demos zagłosowałby na pana Jarubasa. Wszystko to byłoby lepsze od tego mentalnego paraliżu jaki demokracja III Rp wstrzyknęła w polskie umysły. Tak się jednak nie stanie. Demokracja przecież, tak twierdzą jej moderatorzy,  ma się dobrze. Ostatecznym dowodem na tę ponoć wysoką jakość polskiej demokracji jest fakt, że to Andrzej Duda musi Polakowi z całych sił udowadniać, że będzie lepszym prezydentem niż Bronisław Komorowski. Nie lubię przesadnie wielkich słów, ale dla mnie to, że za kilka dni będziemy musieli mocno drżeć, by Andrzejowi Dudzie udało się przekonać większość Polaków, że będzie w stanie lepiej sprawować funkcję głowy państwa niż Bronisław Komorowski, jest dowodem na to, że jest z nami jako narodem bardzo źle.

Na koniec muszę coś jeszcze dodać. Tak naprawdę dyskusja na temat demokracji jest dyskusją wtórną. Na samym początku jest bowiem dyskusja o wartościach. Jeżeli braknie wartości albo zostają one zastępowane „wartościami”, to efekt naszych działań zawsze będzie nędzny. Tu znów wkroczymy na tak zwane tematy światopoglądowe, które również demokracja zdążyła otorbić swoimi znaczeniami. Już samo mówienie o wartościach jest podejrzane i wywołuje albo ironiczny uśmieszek albo kolejne porcje gadek o „neutralności światopoglądowej”. Przecież jeśli napiszę, że nie wierzę w to, żeby ludzkość mogła osiągnąć cokolwiek sensownego jeśli nie uwierzy w Boga, to wszyscy zrobią wielkie oczy. Na razie wygląda na to, że ludzkość wciąż skupia się na ślepym podążaniem za cielcem, i to bez względu na czas i miejsce. Smutna konkluzja jest taka, że być może dlatego demokracja w swej teraźniejszej formie tak dobrze zgrywa się z tymi ambicjami.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka