Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
1266
BLOG

Trzy nowe bajki o pomaganiu i nie tylko...

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 17

Jakiś czas temu napisałem tekst pt. „Trzy bajki o pomaganiu”. W ostatnim tygodniu życie samo dopisało do owego tekstu zaskakujące trzy następne części, które, tak uznałem, koniecznie muszę tu dopisać.

Bajka czwarta.

Miejsce dokładnie to samo co w bajce pierwszej (dla leniwych którym nie chce kliknąć się w link  - opisałem tam sytuację: pewien taksówkarz chciał pomóc niewidomemu próbującemu z laską w dłoni przejść na drugą stronę torów, a w „podzięce” ów taksówkarz został tak potwornie zbluzgany, że do dziś to pamiętam i pewnie nigdy nie zapomnę) – ten sam przystanek kolejki WKD w moim mieście. Dwie rzeczy natomiast mają się zupełnie inaczej niż wtedy. Wtedy był to środek tygodnia, czas mniej więcej południowy. Tymczasem to co mnie spotkało w zeszłym tygodniu działo się w poniedziałek skoro świt, dzień dopiero się powoli zaczynał. Druga istotna różnica wynikać musi z faktu, że na tym samym przejściu stosunkowo niedawno zamontowano takie specjalne stalowe balustrady mające uniemożliwić wariatom bezrefleksyjne przebieganie przez torowisko – ogólnie całkiem dobry pomysł, ale nie dla niewidomych jak się zaraz ma okazać.

Kiedy znalazłem się tam owego styczniowego poranka, ujrzałem zupełnie innego niewidomego staruszka, który identycznie jak bohater pierwszej bajki próbował sforsować torowisko posługując się wysuniętą do przodu białą laską. Szło mu beznadziejnie, bo te stalowe, żółte bariery prowadziły go co chwilę w innym kierunku. Momentalnie stanął mi przed oczami tamten facet, który nie chciał niczyjej pomocy, a na podjętą przez taksiarza próbę poprowadzenia zareagował niemożliwą do opisania wiązanką. Podobieństwo obu sytuacji zaskoczyło mnie dopiero kilka godzin później. Oczywiście oprócz mnie i tego drugiego staruszka o którym tu będę pisał było tam całkiem sporo ludzi, ale jakoś nikt się nie rwał. Ja, w pierwszej chwili, mając w pamięci nieszczęsnego taksówkarza, który niezasłużenie zebrał słowny łomot postanowiłem iść przed siebie. Nagle jednak jakiś głos w głowie: Kacprzak! Stój! Zawróciłem więc i zza bariery spróbowałem słownie staruszkowi pomóc odzyskać prawidłowy kierunek. Szybko przyszła ulga – nie zostałem obsobaczony, ten akurat pan zareagował jak najbardziej pozytywnie na moje starania. Ale tak czy siak moje informacje w stylu „trochę w prawo, o, teraz trochę w lewo” nie wiele wniosły. Ruszyłem więc w kierunku staruszka i kiedy byłem już dwa metry od niego, on jakby czytając w moich myślach (bo przecież nie mógł mnie widzieć), podgiął łokieć dobrze wyczuwając, że właśnie chcę go pod ten łokieć chwycić i po prostu przeprowadzić przez tory. Przeszliśmy, on podziękował, powiedzieliśmy sobie do widzenia. Mi się udało, taksówkarzowi nie. Morału nie będzie. Może tylko taki, że tym pierwszym razem, widząc niewidomego i taksiarza, zastanawiałem się długo jak zachowałbym się w podobnej sytuacji, czy mając w głowie reakcję niewidomego odważyłbym się pomóc. No i dostałem okazję, by to sprawdzić tak jasną i oczywistą, że nie ma co do tego już dodawać.

Bajka piąta

Ubiegły wtorek, późne popołudnie, ciemno i przycina drobny śnieg. Wracam z pracy. Od pewnego czasu wykorzystuję czas spędzony w komunikacji miejskiej na czytanie w telefonie Pisma Świętego. Kiedy już jestem blisko domu w mojej głowie pojawia się rozkaz: Kacprzak, musisz mieć Pismo Święte w wersji książkowej. Teraz! Nie jutro, nie pojutrze ale dziś! Głodny i nieco styrany ruszam więc na miasto w nadziei, że księgarnia będzie otwarta. Dołażę tam i oglądam jedynie ciemne szyby i zasunięte rolety. Nic to, ruszam w kierunku kościoła i znajdującej się nieopodal katolickiej księgarni. To samo, jest już grubo po osiemnastej, wszystko zamknięte. Przez chwilę walczę z ochotą by ruszyć w głąb miasta do innej księgarni, ale sam sobie tłumaczę, że to bez sensu, bo przecież tamta też na pewno zamknięta. Niepocieszony wracam więc w kierunku domu. Gdy już jestem pod swoim blokiem i zbliżam się do mojej klatki, widzę dwa dziewczątka gmerające przy naszym domofonie. Dwójki reprezentujące Świadków Jehowy są zawsze tak charakterystyczne, że nie trzeba mi już tłumaczyć kto to. Widząc mnie odsuwają się od domofonu. „Szczęść Boże” mówią do mnie, na co odpowiadam tym samym, co wprawia je w widoczną gołym okiem konfuzję. Wiem, że toczy się w nich walka czy nie zagaić do mnie, ale ktoś (kto?) im musiał chyba podpowiedzieć, że świeżo upieczony katolik to kiepski target dla ich zakusów więc milczą. Musiały być natomiast mocno zdziwione, że ten człowiek właśnie wpisujący kod do klatki na dłuższą chwilę zawiesił swój łapczywy wzrok na trzymanym przez nich w zarękawiczkowanych dłoniach … egzemplarzu Pisma Świętego, dokładnie takim właśnie jaki chciałbym mieć i za jakim chwilę wcześniej grasowałem po mieście. Mały, poręczny i już taki trochę spatynowany. Przyszedł za mną – tak sobie pomyślałem. Odczytałem to jako prosty znak: starasz się chłopie, próbuj dalej. Gadam jak osioł? Trudno, ale tak właśnie pomyślałem.

Bajka szósta

Wydarzyła się dziś. Wracam z solidnych zakupów. Wokół przewalające się masy ludzkie, wszyscy w jakimś takim dobrym nastroju, ja też. Nagle, jakby spod ziemi, wyrasta przede mną jakaś kobiecina. Ile mogła mieć lat trudno ocenić, alkoholicy najczęściej wyglądają na dużo więcej niż mają w rzeczywistości. Ta kobiecina pewnie gdzieś po pięćdziesiątce. Ubrana całkiem znośnie, ale jakaś taka wychudzona. Cała prawda o niej natomiast bije wprost z jej twarzy, a konkretnie z oczu. Gałki oczne rozbiegane, to tu, to tam, zdaje się te, że dygotała. „Proszę pana, proszę mi dać jakieś pieniądze, błagam, dwa złote mi pan da” - słyszę jękliwy ton. Zaprzeczając ostrzeżeniom ojca (bajki pierwsze) wyciągam portfel bez wielkiej nadziei, bo w zasadzie zawsze płacę kartą i gotówki przy mnie zwykle mało. Boję się też trochę o siebie, bo wiem, że jak tam będzie powiedzmy 50 zł, to dam jej te pięćdziesiątkę. Sprawił to ten jej głos, brzmiący dokładnie tak jakby ktoś wołał z głębokiej studni. Tymczasem w portfelu mam (tak się okazało), tak jak chciała, wypisz wymaluj, dokładnie dwa złote. W dwóch monetach jednozłotówkowych na dodatek. „Na alkohol pewnie?” nie mogę darować sobie pytania kontrolnego. „Nie, nie wiem, błagam” coś mniej więcej takiego usłyszałem w odpowiedzi. Ruszyłem przed siebie i już minutę potem napadły na mnie gigantyczne wyrzuty sumienia. Człowieku, pomyślałem, przecież ta kobita potrzebowała najpewniej karetki, jakiegoś szybkiego detoksu, czy czegoś w tym stylu, a nie dokładki na następną porcję dykty. Nazwałem siebie w myślach leszczem i szedłem dalej do domu.

Pod tą samą klatką opisywaną wcześniej, widzę jakąś maleńką staruszkę. Dochodzę do drzwi, zauważa mnie, i piskliwym babcinym głosem oznajmia: „o to ten pan chyba, musi mi pan pomóc”. Oglądam się za siebie, ale nikogo oprócz mnie tam nie ma. Babcia próbuje mi wytłumaczyć jaką ma sprawę. Słucham, że ktoś do niej zadzwonił, i powiedział jej, że chce się z kimś z mojego bloku skontaktować, że tego kogoś ciągle nie ma w domu i żeby ona sprawdziła dlaczego. Opowieść nie ma żadnego szkieletu logicznego, nic z tego nie rozumiem. Oprócz tego, że ten ktoś kogo ona próbuje namierzyć mieszka w moim bloku pod nr 39. Dzwonimy więc domofonem kilka razy, ale odpowiedzi brak. W międzyczasie babcia tłumaczy mi, że ten ktoś kto do niej dzwonił podał nr kontaktowy na wypadek gdyby lokator spod 39 się odnalazł. Przyglądam się karteluszkowi jaki ściska w rękach i widzę, że zapisane na nim liczby nie mogą być ani numerem stacjonarnym ani komórkowym. Nie zgadza się ilość cyfr. Próbuję jej to wytłumaczyć, ale na próżno. Aby ją uspokoić obeszliśmy wszystkie klatki w moim bloku, co tak naprawdę było całkowicie bez sensu. W końcu udaje mi się jej wyperswadować, żeby wracała do domu, że zrobiła co mogła żeby temu komuś pomóc i nic więcej nie wskóra. Wtedy zorientowałem się, że z tej babci bije, mimo wieku, jakaś taka młodzieńczy optymizm. Uśmiecha się do mnie i mówi: „bardzo panu dziękuję, naprawdę, bardzo dziękuję”. Mam zdziwioną minę. Absolutnie przytomnie zauważa: "a może to jakiś naciągacz ten co dzwonił?" i zanim odwraca się w swoją stronę rzuca jeszcze „z Bogiem”. A ja sobie pomyślałem, że być może to właśnie Bóg widząc moją wcześniejszą gnuśność szybko pozwolił mi się zrehabilitować, choćby w taki drobny sposób. Drzwi do mojej klatki to naprawdę ciekawe miejsce. Amen.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo