Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
2571
BLOG

Sorry, że pytam: wiecie już co naprawdę powiedział Papież?

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 59

Wiele lat byłem poza Kościołem. Kiedy stosunkowo niedawno do niego wróciłem, szybko zorientowałem się, że to co dawniej wydawało mi się jego problemem, tym problemem absolutnie nie jest, natomiast te problemy z którymi rzeczywiście Kościół się zmaga, na pewno nie zostaną rozwiązane przez niewierzących koniecznie chcących reformować instytucję z gruntu im obcą.

Kiedy całą duszą wchodzi się w wiarę, człowiek momentalnie sam z siebie zaczyna się śmiać, bo przypomina sobie wówczas jak bardzo karykaturalną wizją religii, Katolicyzmu, Kościoła dotąd żył i to mimo to, że przecież nie był nigdy – choć był, jak mówiłem, poza Kościołem - żadnym anty-klerykałem ani nawet nie był wrogi chrześcijaństwu. Oczywiście wrażliwe dusze zaraz się wzburzą, ale dzięki temu, że mogłem w swoim życiu być i poza Kościołem i w Kościele nauczyłem się sam na swojej skórze jednego – dopóki nie  poprosimy Boga, by do nas przyszedł i za nas się wziął, dopóty lepiej na tematy religijno-kościelne po prostu się nie wypowiadać, bo szansa na to, że powiemy coś mądrego i choć ledwie tylko zbliżonego do prawdy wynosi “zero”. Powtarzam, wiem to po sobie. Łaska wiary nie oznacza wszechwiedzy ani świętości z automatu, natomiast daje nam doskonały “kompas” byśmy wiedzieli w jakim kierunku iść. Gdy już będziemy w Kościele to jest tam wystarczająco dużo mądrych głów, by nam wyjaśnić co z czym się je. Nikt natomiast nie jest w stanie tego właściwego kierunku nadać komuś, kto tego nie chce, komuś kto chce biec w ciemności między skałami. Wiem, bo sam długo nie chciałem słuchać.

Oczywiście zacząłem to wszystko pisać w związku z kolejną zawieruchą wokół słów Papieża Franciszka. Mamy więc jasną moim zdaniem i przejrzystą wypowiedź Papieża, i to jest jakby jedna część sprawy. Druga, w tym wypadku wpychająca się usilnie nam na pierwszy plan (choć jest wobec właściwego sedna słów Ojca Świętego nieważna w istocie) to wszystkie te komentarze i komentarze komentarzy. Z tym Najważniejszym Komentarzem na czele.

Jak już pisałem, powrót do Kościoła i otrzymanie łaski wiary nie oznacza wbrew temu co myślą osoby spoza Kościoła jakiegoś automatycznego uświęcenia danego osobnika. Nie, wręcz przeciwnie, to początek nowych wyzwań dla takiego nawróconego, oczywiście o ile jego wiara jest na tyle mocna by do tych wyzwań mógł być gotowym. Jednym z tych wyzwań, choć jest to wyzwanie raczej z tych mniej wymagających w życiu Katolika, staje się choćby kontakt z osobami niewierzącymi. Nagle stajemy pośród tych wszystkich spraw, żartów i rozplenionych małych, codziennych grzeszków, na które nikt “normalny” nie zwraca już uwagi. Nie da się, powtarzam, o ile traktuje się swoją wiarę i Boga serio, być Katolikiem bezobjawowym. Wiara, jesli jest mocna i żywa, musi wpływać na nasze codzienne poczynania, na nasze potrzeby, na nasz gust i na nasze zachowanie. Tutaj momentalnie zderzyć się musimy z zupełnie odmiennym poglądem osób niewierzących. W zależności od tego gdzie aktualnie się znajdujemy, reakcje na naszą deklarację wiary mogą być różne, różniste. Pół bidy, gdy widzimy tylko ironiczne poczucie litości na twarzy rozmówcy. Gorzej, kiedy ową reakcją staje się agresja, choćby i werbalna. Ja sam w momencie określenia się jako wierzący momentalnie straciłem kontakt z przynajmniej dwojgiem dobrych znajomych. Katolik musi na domiar tego uważać, żeby nie zacząć komuś włazić na głowę – każdy z nas dostał od Boga wolna wolę. To wszystko czasami sprawia wrażenie kwadratury koła, ale cóż, nikt nie mówił że będzie łatwo.

To jest jednak i tak nic w porównaniu z tym co dzieje się w internecie. Np. napisanie jakiegokolwiek tekstu poświęconego sprawom wiary na Salonie 24 powoduje natychmiastową konieczność czytania komentarzy autorstwa osób, które nie mogą wytrzymać by nie poinformować świata o swojej niechęci do religii. Muszę więc sobie zadawać pytanie, czy te tematy w ogóle poruszać. Bo i po co mam się ścierać z tego typu wojowniczą anty-religijnością na swoim blogu skoro i tak pełno tego wokół nas. Naprawdę nie widzę większego sensu w przerzucaniu się argumentami i naparzanką. No ale z drugiej strony nie mogę udawać, że to nadal pisze sobie taki sam Marcin K. jak niegdyś. 

Tu jest kłopot. Wiem dobrze, znów z doświadczenia, że rozmowy między niewierzącymi a wierzącymi są skazane w większości na niepowodzenie z podstawowego powodu. Różnicy w przyjętych logikach. Logika ziemska nie może spotkać się z logiką wiary w Boga. Choćby wierzący z niewierzącym nie wiem jak bardzo się lubili i nie wiem jak wielkimi byliby empatykami to na drodze do ostatecznego porozumienia zawsze stanie owa odmienna logika. Niewierzący wierzy w człowieka, wierzący wierzy w Boga. Koniec tematu.

No więc właśnie, rozmawiać czy nie rozmawiać. Do kogo kierował swoje słowa Papież Franciszek? Tylko do wiernych? Czy może tez każda jego wypowiedź to sama w sobie ewangelizacją? Jeżeli tak, to pytanie czy taka ewangelizacja może być skuteczna, skoro każde słowo Papieża przejść dziś musi przez filtr tzw. nowoczesnych mediów i przelecieć jeszcze przez wyżymaczkę mediów społecznościowych, a na sam koniec musi zostać podsmażona przez rozpalonych internautów. Każdy kto czyta słowa Ojca Świętego, a nie ma (nie chce mieć?) czasu na spokojne analizy słów najważniejszej osoby w ziemskim Kościele, musi niechybnie wtedy do nich dostać jakiś komentarz, albo od Frondy, albo od Gazety Wyborczej.

Rezultat jest taki, że do dyskusji ruszają najbardziej rozgorączkowani przedstawiciele obu stron, a w tego typu szrankach zawsze zwycięzcami zostają ci sami, czyli ci, którzy nie mogą poradzić sobie z istnieniem na ziemi Kościoła i wiary w Boga. Zwycięzcy to zresztą złe słowo, bo przecież oni niczego nie wygrywają, utwierdzają się jedynie w swoich przekonaniach, z mojej pozycji błędnych. Nie sądzę więc, by wtedy, gdy sprawami religijno-tożsamościowymi zaczyna zajmować się ta sama publicystyka, która dzień wcześniej rozsądza stopień ładności Magdaleny Ogórek, moglibyśmy oczekiwać jakiegoś happy endu. Świadomy wierzący i tak będzie szukał informacji w mediach katolickich, a tych dzięki internetowi (wiem, paradoks) jest całkiem sporo i tam można znaleźć odpowiedzi na wszystkie nurtujące Katolika wątpliwości. Czasami wystarczy sprawdzić jak w danym temacie prezentuje się oficjalne stanowisko Kościoła i nie ma potrzeby boksować się w komentarzach z domorosłymi teologami. Niewierzący, ten ze złymi intencjami oczywiście, ma z tego tylko zabawę i z jego postrzeganiem rzeczywistości nikt z ziemian nie jest w stanie wygrać. Może to zrobić tylko ktoś inny, napiszę o tym na sam koniec.

Jest też i drugi aspekt. Zbyt często moim zdaniem ci, którzy nazywają siebie Katolikami wypisują rzeczy, które naszemu Kościołowi nie przynoszą absolutnie żadnego pożytku i mogliby sobie swoje daremne krucjaty darować. Mnie samemu też się to zdarzało. No cóż, wszyscy jesteśmy grzesznymi ludźmi, inaczej nie potrzebny byłby nam Kościół. 

W takich momentach radzę sobie w ten sposób. Otóż staram się znaleźć w tym wszystkim jakiś 
pozytyw. Podniósł się ten cały szum, tak naprawdę cały internet już nie zastanawia się nad tym co w zasadzie powiedział Papież, dyskurs przeszedł na to, co powiedział Terlikowski, i w związku z tym ów redaktor w mojej opinii powinien mocno się zastanowić, czy jego działalność medialna nie powinna ulec jakiemuś preformatowaniu. Bowiem on chce ewangelizować (tak to rozumiem) poprzez Twittera czy przez szybkie newsy, a to nie może się udać. Tomasz Terlikowski chcąc nie chcąc stał się twarzą polskich Katolików w mediach (trochę chciał, a resztę załatwiło to, że te nasze wspaniałe media go posadziły na ten gorący stołek) i, takie mam wrażenie, nie do końca umie udźwignąć swoją rolę. Redaktorze Terlikowski, albo newsy, albo tematyka religijna. Naprawdę, proszę się zdecydować. To tak jak w mojej robocie projektowej (nie tylko zresztą, myślę że to uniwersalne prawidło), są tylko dwa rozwiązania, albo szybko, albo dobrze. 

Co na to wszystko może odpowiedzieć jeszcze Katolik? To, że wszystkim nam potrzeba więcej modlitwy, więcej wiary, większej czujności. Być może to, że tak chętnie ruszamy czasami do słownej walki nazywając to ewangelizacją, pokazuje nam, że nasza wiara jest wciąż za płytka i potrzebuje większej naszej własnej nad nią uwagi. Można uważać, że biję się nie tylko we własną pierś ale i w cudze, ok? Poza tym. A niech się wykłócają. Nie wiadomo jakimi ścieżkami przyjdzie Bóg do dzisiejszego antyklerykała, a to że przyjdzie jest dla mnie pewne, bo wszystkie te zarzuty wobec Kościoła jakoś tak widzę zawsze i wszędzie tak samo, czyli jako bardzo jeszcze mocno ukryte zawołanie, ale jednak zawołanie do Boga: halo, tu jestem!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo