Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
2105
BLOG

O najlepszej białej kiełbasie na świecie

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 93

Niedaleko mojego miasta, pewna znana sieć handlowa o korzeniach tkwiących w dalekiej krainie słynącej z muzyki Fado i znakomitych piłkarzy, zbudowała ogromny kompleks magazynowy, który zgodnie z biznesową nowo-mową nazwano bodajże Centrum Dystrybucji, czy jakoś tak. Nie da się go nie zauważyć, gdy zapadnie już zmrok, nad tym swoistym Guantanamo rozpościera się łuna nie gorsza niż nad jakimś stadionem przed meczem Ligi Mistrzów. Zatrudnienie znalazło tam podobno ok. 200 osób, głównie pochodzących z okolic. Znam jednego z nich. Chłop musi tam nieźle zasuwać, a na koniec miesiąca dostaje 2300 PLN. Brutto oczywiście.

Czasami człowiek sam sobie nie zdaje sprawy w jakich realiach musi żyć. Jakoś się wszystko przegryza, wstajemy rano, kładziemy się spać wieczorem i nasz mózg nie ma już czasu na ekonomiczne analizy. Uświadomiłem sobie to, kiedy będąc za granicą, w jednym z czołowych jeśli chodzi o rozwój gospodarczy europejskich krajów (trzymajmy się już tej tajemniczej aury, wszak przecież niebawem zacznie się „magia świąt” jak informuje mnie duży reklamowy baner, który widzę codziennie po kilka razy”) postanowiłem zakupić elektryczną szczoteczkę do zębów. Koszt owej szczoteczki określmy tu roboczo jako X. Zwiozłem ją potem do Polski i, będąc kilka dosłownie dni po powrocie w tzw. jednostce handlu wielkopowierzchniowego, zobaczyłem na półce taką samą dokładnie szczoteczkę  jak ta moja zakupiona wcześniej w kraju rozwiniętym. Wszystko to samo, marka, pudełko, design a także, tadam, cena. Nie trzeba być wielką głową – przeliczywszy cenę szczoteczki przywiezionej z „Zachodu” z euro na złotówki stwierdziłem, że wydałem „tam” dokładnie tyle samo co wydałbym tutaj, na naszej polskiej udręczonej ziemi. Tak się składa, że wiem mniej więcej ile „tam” można zarobić miesięcznie wykonując najprostszą pracę, jest to kwota zdecydowanie większa niż ta, z której musi żyć pracownik Centrum Dyspozycyjnego w prowincjonalnym mieście III RP. Nie chcę zamieniać tego tekstu w seminarium matematyczne, niech każdy sobie sam to policzy, ile takich samych szczoteczek, kosztujących tyle samo „tam” i tu, może sobie kupić człek zarabiający w euro i ile pracownik korporacji przybyłej do nas z krainy dawnych zamorskich eksploratorów.

To liczenie na dłuższą metę nie ma sensu. Bowiem, po prostu, duża ilość produktów codziennego użytku albo i nawet usług kosztuje u nas tyle samo (no dobra, czasem odrobinę mniej ale za to produkt pod tą samą nazwą jest wtedy dwa razy gorszy) niż „tam”, z małym zastrzeżeniem, że „tam” obywatel posiada w kieszeni walutę o kilkukrotnie większej sile nabywczej niż nasza kochana złotówka. I nawet jeśli ktoś tu przyjdzie i zacznie mi wmawiać, że ja uderzam w jakąś socjalistyczną ześmiardłą nutę, i zacznie mi mówić ile on to nie zarabia jako wzięty informatyk, tak dalej ta argumentacja donikąd nas nie zaprowadzi, ponieważ nic nie pomoże to, że się zarabia dużo. Nadal ten ktoś musi wydawać niemal tyle samo co człowiek z euro w kieszeni, a choćby i prosty robotnik magazynowy „tam”. I jakby się nie gimnastykować to wychodzi, że jesteśmy albo frajerami, albo hiper-altruistami.

Nie oglądam już od długiego czasu mediów spod bandery III Rp. Wczoraj ktoś na chwilę mi włączył telewizor, akurat na stację zwaną tvn24, a tam nie kto inny jak pani znana jako Iwona Śledzińska-Katarasińska stwierdziła, że co ma innego mówić Kaczyński skoro nic nie może, a Polska wokół pięknieje. I ja się z nią paradoksalnie zgadzam. Polska nam pięknieje, my sami wykonujemy gigantyczny skok cywilizacyjny zawstydzając nawet samych Jagiellonów. Ja przecież widzę ten skok niemal na każdym możliwym kroku.

No dobrze, ale nie wiedzieć czemu przypomina mi się „Rejs” i pytanie jednego z bohaterów filmów jakie tam w pewnym momencie pada, a mianowicie: „więc skąd te łzy?”.

Czasami zastanawiam się, czy ludzie, którzy uważają, że demokracja jest wtedy kiedy nie ma w pobliżu Jarosława Kaczyńskiego, myślą o tzw. przyszłości. Bo przecież można spokojnie założyć, że tego Jarosława Kaczyńskiego w końcu kiedyś zabraknie, a, mam takie obawy, tym zwolennikom demokracji 2.0 wówczas nadal słowo opozycja będzie się kojarzyło z ex-premierem nieudacznikiem nie posiadającym konta, na podobnej zasadzie jak niektórzy nazywają każde sportowe buty adidasami. No i przecież nie możemy wykluczyć, że kiedyś na miejsce Jarosława Kaczyńskiego, wiem, w to trudno uwierzyć, przyjdzie ktoś po stokroć gorszy od posiadacza kota, ktoś kto jakimś magicznym (pamiętajmy o świętach, prezentach i o wystawieniu reniferka przed domem) sposobem sprawi, że to nagle oni, piewcy demokracji 2.0 znajdą się w mniejszości. Ja naprawdę z troską dumam nad tym do jakich mianowicie wartości się odniosą w tych ciężkich dla nich czasach, bo przecież nie zaczną chyba wtedy podpalać Polski?

Mówiąc już całkowicie poważnie. Zwracam się teraz do piewców demokracji 2.0. Bawcie się dalej w tę grę, w która się bawicie i która daje wam dziś tak dużo satysfakcji. Żyjcie dalej w przekonaniu, że wszystko gra, że Polska pięknieje, a my wszyscy żyjemy przecież lepiej niż za komuny, bo mamy auto na kredyt i byliśmy osiem razy w Turcji. Śmiejcie się ze starszych ludzi maszerujących po warszawskiej ulicy, jak jedna z blogerek określiła „Posępnych i Smutnych”, niech was nieustająco dziwi to że oni, ci starcy są smutni i zatroskani, mimo że, jak ta sama blogerka żywo zauważyła, że przecież mają emeryturki i renty i nikt nie zabrania im tego smutnego maszerowania. O najwspanialszej białej kiełbasie na świecie jaką serwują nam w Pendolino oczywiście już nawet nie wspomnę. Pamiętajcie tylko, że pewnych spraw nie da się już potem łatwo odbudować i jeśli raz dopuścicie do tego, że pozwolicie politykom, nawet tym przez was ulubionym, robić wszystko co chcą, to wcześniej czy później obróci się to przeciw wam samym. Czego naprawdę wam nie życzę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka