Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
2163
BLOG

Toyah'n'Roll

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Kultura Obserwuj notkę 72

Żeby usatysfakcjonować tych, którzy bez tego typu pożywki nie potrafią żyć i nic bardziej nie rozpala ich zmysłów, od razu napiszę: będę tu recenzował książkę Krzysztofa Osiejuka, czyli Toyaha, książkę na dodatek którą od niego dostałem i którą jeszcze opatrzył dedykacją dla mnie. Tu zmysły pewnych osób rozpalą się już do czerwoności, bo bez żadnego certolenia się od razu też stwierdzam, że książka Toyaha: „Rock'n'Roll czyli podwójny nokaut”, jest po prostu świetna.

Kiedy chciałem o tej książce pisać, to początkowo zastanawiałem się, czy w ogóle zaczynać tak zwany wątek środowiskowy. Chciałem go wpierw odrzucić, nie dlatego, że mam tu coś do ukrycia, ale zwyczajnie, po ludzku, po siedmiu latach tu pisania, mam już dość babrania się w tego typu mizernych emocjach, czyli ten tamtego, a tamta tamtą. No ale jak już sobie mniej więcej recenzję Toyahowego „Rock'n'rolla” ułożyłem, to jakoś samo wyszło, że jednak pewnych kwestii nie da się ominąć, choćby dlatego, że one się z ową książką po prostu nierozerwalnie łączą.

Tak więc napiszę coś, co dla nielicznych tu funkcjonujących jeszcze „weteranów” Salonu jest oczywistością, a dla osób dopiero poznających to specyficzne miejsce może być pewnego rodzaju mdłą mitologią: Krzysztof Osiejuk vel Toyah, to w czasach początku Salonu 24 była postać pierwszego formatu. Potem Toyah zniknął, aż w końcu powrócił i dziś znów jest tu osobistością wyjątkową z wielu względów, ale pojawił się też zupełnie nowy aspekt. Otóż teksty i sama postać Toyaha wzbudzają wśród wielu salonowiczów coś co Cat-Mackiewicz określił niegdyś jako Dostojewszczyzna. Nawiązywał tym określeniem do postaci z powieści Dostojewskiego, tego typowego dla jego twórczości archetypu człowieka, który żyje niby normalnie, ale nagle zalewa go krew i popada w typowe dla ludzi rosyjskich ślepe szaleństwo. Czytając niektóre „panegiryki” poświęcone Toyahowi zastanawiam się co jest takiego w tym Toyahu, że on wzbudza tak skrajne emocje.

I pewnie do dziś bym się nad tym zastanawiał, gdyby nie ta właśnie szczęśliwa okoliczność. Ja sam przecież miałem z Toyahem jakieś tam drobne spięcia, i gdyby jeszcze rok temu ktoś mi powiedział, że dostanę od Toyaha książkę z dedykacją, to uznałbym że ten ktoś musi dłużej odpocząć. To się jednak stało i wydaje mi się, że więcej na temat przewrotności losu nie muszę już dodawać.

Muszę też szczerze przyznać, że kiedy okazało się, że książką, którą dostałem od Toyaha jest właśnie ta poświęcona rockowi, nieco się zasępiłem. Bo o ile prezent przyjąłem z radością, to, nie będę krył: nie do końca wydał mi się trafiony. Toyah trafił akurat w taki a nie inny moment mojego życia, że ja nie tak dawno temu, cały ten rock'n'roll, całą tę specyficzną kulturę, po prostu pochowałem i to bez żadnego uroczystego pogrzebu. Rocka słuchałem dużo od wieku wczesno-nastoletniego, aż po próg tzw. wieku średniego. Był czas, że uważałem, że nie ma nic ciekawszego od słuchania rocka i czytania wszystkiego co go dotyczy. W końcu coś się we mnie ostatecznie wypaliło i nic mnie tak bardzo nie zaczęło żenować jak tzw. gwiazda rocka, czy też, to jeszcze lepsze, artysta rockowy. Nie do końca wiem, czemu tak a nie inaczej się to potoczyło. Chyba po prostu przestało mnie to interesować, a wszystko to co ciągnie się za muzyką rockową zaczęło wydawać mi się głupie, płaskie i niejednokrotnie szkodliwe. Agonia tych moich resztek zachwytu rockiem nałożyła się na czas, gdy polskie gwiazdy tej muzyki uwierzyły, że one są sumieniem tego narodu i nie marnowały żadnej okazji, by powiedzieć jak im duszno w świecie, w którym istnieje Jarosław Kaczyński. Naprawdę, tu nie chodzi, że ja Kaczyńskiemu kibicuję, ale jeśli jest sobie jakiś człowiek, któremu ubzdurało się, że on jest piewcą wolności, a jednocześnie on nie może znieść istnienia kogoś kto ma przeciwne do niego poglądy na pewne sprawy, to przecież trzeba się od tego trzymać jak najdalej się da. I mi to przyniosło same pozytywy. Kiedy odrzuciłem płaskie i głupawe w większości rockowe treści, poznałem i doceniłem, niczym były palacz poznający nowe smaki, np. zwykłej wody, inne sposoby na kontakt ze sztuką. Odkryłem dobrą literaturę, dobry film, historię etc. Wystarczył rok detoksu od rocka i już poczułem, że mój umysł zdrowieje.

Trzymałem więc książkę Toyaha w ręku i mimo wszystkich powyższych zastrzeżeń wiedziałem, że ten a nie inny autor spojrzy na to wszystko z innej, nieznanej mi perspektywy. I nie zawiodłem się. Przecież jeśli zetkniemy się z jakąkolwiek, tzw. normalną książką o muzyce rockowej, to możemy być absolutnie pewni, że będzie to kontakt z czymś najgorszym. Poprzeczka nie była umieszczona zbyt wysoko, ale Toyah i tak nad nią przeskoczył tak, że musiał otrzeć się plecami o stratosferę.

„Rock'n'roll” to po prostu coś takiego: dostajemy od Toyaha jeden długi, podzielony na mini-eseje, blogowy wpis. Jest tam wszystko to co znamy, jeśli chodzi o Toyahowy styl, a znamy go dobrze, ale tu poparty został czymś jeszcze. Nie będę tu przecież streszczał książki, ale czytając ją nie sposób zauważyć, że Toyah pisał ją nie tylko sercem i rozumem, ale chyba samymi, przepraszam, jelitami. Trzeba by być ślepym jak kura, żeby nie zrozumieć w czasie lektury „R'nR” jak dużo muzyka znaczy dla Toyaha i jak dobrze on się czuje na tym terytorium. Bo dla Toyaha Led Zeppelin, Hendrix, czy Bitelsi to nie tylko muzyka. To oczywiście jest dla niego nie tylko muzyka (choć przede wszystkim) ale też punkt startowy do szerszego spojrzenia na kontekst, idealna okazja do znajdywania trzeciego i czwartego dna, a przede wszystkim do rozpoczęcia z czytelnikiem pewnej specyficznej gry. Otóż ja przewracając kolejna kartkę nie wiedziałem co tam się wydarzy. Jeśli Toyah pisze o Avril Lavigne, to w oparciu o wspomnienie chwili, gdy udało mu się zobaczyć z córką tę Avril idącą w zaciągniętym kapturze na głowie. Ja przecież w życiu nie dałbym się namówić, by ktoś mi opowiadał o Avril Lavigne, a jednak okazało się, że da się z tej postaci wycisnąć coś co przykuło moją uwagę. No i dalej: zaczynając czytać kolejną miniaturę poświęconą kolejnej ważnej dla rocka osobowości nie wiedziałem, czy Toyah ją pochwali czy okrutnie złoi i oczekiwanie na jego wyrok to też fajna zabawa. Otwierając tę książkę nie spodziewałem się na przykład, że Toyah najpierw obsobaczy Sinead O'Connor za wszystko to co ona robi poza muzyką, ale potem jak gdyby nic napisze, że ona świetnie śpiewa. Taka jest ta książka. Jeśli odrzuci się własne ograniczenia i wczyta się dokładnie w to co pisze Toyah, to trudno nie przyznawać mu racji niemal w każdym omawianym przypadku. Co z tego, że się w nas gotuje kiedy on tak dramatycznie znęca się nad tą Metallicą, skoro cała historia tego zespołu pokazuje, że na nic innego ten zespół nie zasłużył.

Zaskoczeń jest więcej. Nie sądziłem, że Toyah napisze o Sonic Youth, czy o Pearl Jam, a już w ogóle nie spodziewałem się, że Toyah napisze rapowej Moleście (nie wiem, czy Toyah żartował, ale Molesta to zespół a nie pojedynczy raper:)). Nie spodziewałem się, że... Mógłbym tak jeszcze długo, ale przecież nie o to chodzi. Czy możemy mówić o książce nijakiej, skoro jej autor pisze o Guns'n'Roses zaznaczając wcześniej, że nie kojarzy ich żadnego konkretnego utworu i tak naprawdę to wszystko się zgadza?

Nic tam nie jest oczywiste, ale niech ja się zapytam: a o co w takim razie chodzi w pisaniu?

No i tutaj zrobiłem obrót o 360 stopni i znów jesteśmy na Salonie 24. Zastanawiam się od dawna po co ludzie tu przychodzą i po co piszą teksty i komentarze. Wyszło mi, że najchętniej po to, by usłyszeć i przeczytać to co chcieliby usłyszeć i przeczytać, po nic chyba więcej. Każde niemal zderzenie czytelnika z treścią niezgodną z jego oczekiwaniami intelektualnymi kończy się gwałtownym buntem. Wydaje mi się, że to bardzo niedobrze, ale zostawmy to, bo przecież tego tu i teraz nie rozwiążemy. W każdym razie: kiedy myślimy Rock, to instynktownie myślimy wówczas o czymś nieoczywistym, niepasującym, drażniącym i buntowniczym. Oczywiście to ułuda. Rock to bunt koncesjonowany, prowadzony każdorazowo pod czyjąś kontrolą i jest to też bunt najczęściej infantylny i pretensjonalny. Poza kilkoma wyjątkami. Czy Toyah nie kojarzy wam się nieco właśnie z muzykiem rockowym? Nikt nie przechodzi obojętnie, są fanatycy i są oszalali hejterzy. No właśnie, jedni rocka grają na gitarach, a inni piszą na blogu i wywołują podobne emocje. I chyba połączenie Rock'n'Roll plus Toyah do dobre i właściwe połączenie.

Ja osobiście, kiedy już skończyłem czytać „R'n'R” to pomyślałem sobie, że nie dałbym rady napisać książki o rocku. Nie znalazłbym w sobie tego wewnętrznego ognia, który bez trudu napędził Toyaha do napisania takiej właśnie książki i to książki, która gwałtownie się urywa i to wtedy, kiedy czytelnik się dopiero rozpędził. I to też jest ok, bo jestem pewien, że każdy kto "R'nR" przeczytał i dał tej książce szansę, nie mógł potem się opędzić od takiej oto refleksji: „ciekawe jak Toyah rozprawiłby się z zespołami i muzykami, które ja sam lubię lub lubiłem”. Ja tak właśnie na koniec czytania „R'n'R” pomyślałem. Przeczytałbym drugą część „R'n'R” o „moich zespołach”. I dziwnie jestem spokojny, że nie przeczytałbym tam o nich nic dobrego:)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura