Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
2741
BLOG

Do przerwy dwa zero, czyli strumyk świadomości

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 56

Ja to mam pecha. Jeszcze cztery, pięć lat temu potrafiłem się wydarzeniami sportowymi jakoś tam emocjonować, ale nic się wtedy spektakularnego nie wydarzyło. Minęło sporo czasu, teraz wygrywamy z Niemcami, a ja reaguję na to zgoła inaczej: nazwałbym swoje odczucia wobec kwestii wczorajszego meczu życzliwą obojętnością. Ale nic się nie dzieje na tym świecie na darmo – nasi lali tamtych, a ja, mimochodem, dużo się dowiedziałem o otaczającym mnie świecie.

Choć starannie unikam tzw. bywania, chodzenia po imprezach typu spęd, to czasami nie ma już jak się z tego wybronić. No i znajomi wyciągnęli mnie na takowy spęd, odbywający się z okazji wiadomego wydarzenia. Muszę przyznać, że było to doświadczenie trudne, ale pouczające.

Trafiłem pomiędzy tzw. dobre towarzystwo. Tu jakaś pani menadżer, tam właściciel małej firmy, jeszcze gdzie indziej lekarz, a ktoś taki jak ja, mógł czuć się tam co najwyżej jako akceptowalna średnia. Jako człowiek z prowincji, pomyślałem wpierw, że to świetna okazja, żeby, być może, choć trochę się okrzesać wśród tylu znakomitych postaci. No i odczucia mam ambiwalentne. No bo z jednej strony dowiedziałem się jak to jest w Paryżu, w Nowym Jorku i jak to, panie, cudownie siedzieć na tarasie w Barcelonie, ale też wszystko to zostało później poważnie zakłócone.

Najpierw jednak małe zastrzeżenie. Otóż jeśli już zdarzy mi się trafić w mniej lub bardziej nieznane towarzystwo, stanowczo wówczas przestrzegam higieny dyskusji. Wprowadzam całkowite embargo na dyskusje polityczno-społeczne. Bo pewnie wielu myśli, że Kacprzak-oszołom, Kacprzak-radykał i co tam jeszcze da się wykoncypować na mój temat, pierwsze co robi, to zaczyna wchodzić ludziom na głowę i zamęczać swoją wizją świata. Jest zupełnie inaczej, nigdy, przenigdy nie sygnalizuję chęci rozmowy politycznej, ponieważ atrakcji mam w życiu dużo, jak już mam chwilę wolnego, to chcę mieć jedynie święty spokój. No i wszystko byłoby dobrze, ale najczęściej jest tak, że to mnie zaczyna się, zupełnie bez pytania o moje w tym względzie potrzeby, „ewangelizować”.

Tak więc kilka bardzo długich godzin spędziłem w specyficznej atmosferze. Górna jej warstwa : euforyczne, wręcz jakieś maniackie, reagowanie na boiskowe wydarzenia. Otoczyło mnie wielu niespełnionych trenerów, piłkarzy i działaczy sportowych, dodam, że – zgodnie z obowiązującymi trendami – obu płci. Wszyscy oni wiedzieli kiedy jest faul, kiedy go nie ma, który piłkarz jak powinien podać i który powinien „spierdalać” z boiska. W ogóle obyczaje się rozluźniły, intensywność rynsztokowego języka zupełnie nie przystawała do moich wyobrażeń o dobrym towarzystwie.

Pod emocjami sportowymi znajdowało się coś znacznie ciekawszego. Otóż jak się zdążyłem zorientować, trafiłem zdecydowanie pomiędzy ludzi zadowolonych z życia. Co prawda, co jakiś czas dało się słyszeć, że „bo to Polska”, i „że u nas zawsze jest syf”, ale z drugiej mówiono mi, że „jest jak jest, ale przynajmniej nie ma konfliktów”. Mimo wszystko, to ciekawa moim zdaniem obserwacja: ta cała presja wywierana przez wiadome siły, żeby przeciętny obywatel w ogóle nie interesował się sprawami publicznymi nie przyniosła do końca efektu; nawet ci, którzy odebrali, zaakceptowali i przyjęli jako swoje komunikaty płynące z wiadomo skąd, muszą koniecznie dzielić się swoimi przemyśleniami – a ja myślałem, że jak się idzie na taki pijacko-meczowy spęd to po prostu gada się o głupotach, tak przynajmniej jeszcze lata temu było. Wypowiadanie tych wszystkich dyrdymałków dokonywane jest prawie zawsze z poczuciem absolutnej dominacji i w zasadzie z wykluczeniem możliwości istnienia jakiegoś innego punktu widzenia.

Nie udało mi się niestety ustalić, czemu właściwie aż tak dużo mówiło się o sprawach religijnych, bo, mogę się mylić, wierzących raczej nie było tam wielu (jedna dama stwierdziła, że ona jest katoliczką, ale nie zagorzałą – cytat dosłowny). To musi być wewnętrzny przymus, coś czego nie da się opanować, bo poznałem chyba ze dwadzieścia nowych kawałów, a w każdym z nich główne role odgrywali księża-pedofile, i choć każdy z tych kawałów był niezwykle nędzny, to rechotom nie było końca. Uczepił się mnie jeden wyjątkowo nieznośny człowiek. Opasły informatyk z sukcesami, głośno i nieustannie wyrzucający, z nieokiełznaną pewnością co do własnych racji, kolejne złote myśli. Doprawdy, nie było możliwe, żeby cokolwiek z tego co stanęło w dyskusji nie skojarzyło mu się albo z Kościołem - to na pierwszym planie – albo w dalszej kolejności z PiS-em. Zamiast się denerwować, wysłuchiwałem tego co plótł z ogromną ciekawością, bo takiego asa to jeszcze nie widziałem, a wydawało mi się, że widziałem już dużo. Kiedy Niemcy sunęli na naszą bramkę, następowała jakaś groźna akcja, to on np. głośno perorował: „na szczęście Lech Kaczyński czuwa nad nami w niebie” i tu zaśmiewał się, aż mu tłuste policzki podskakiwały. Potem dowiedziałem się od niego, że Papież Franciszek pomagał likwidować lewicę w Argentynie, no i że ostatnio jakiś „ksiądz” mówił, że jak chłopcy sprzątają po sobie, to znaczy że są gejami. Na to zresztą jakaś, dobrze ubrana, bardzo atrakcyjna dama pokiwała głową i powiedziała co wiedziała, mianowicie, że „jej to osobiście nie dziwi, że <ksiądz> tak powiedział”.

Tak w ogóle to upewniłem się już chyba ostatecznie do tej mej niechęci do spędów. Pomijając już wszystko co opisałem powyżej, to tam nie ma mowy o rozmowie w znaczeniu jakie dotąd obowiązywało, trzeba mówić, przemawiać, bardzo głośno i bardzo intensywnie, wchodzić rozmówcy w słowo zanim ten nabierze powietrza w usta przed następnym zdaniem, trzeba rechotać, trzeba przeklinać i trzeba koniecznie wiedzieć co tam się w tej naszej ojczyźnie dzieje, a już najlepiej to mieć o tych sprawach jakieś WYOBRAŻENIE. Bo ilość mitomanii z jaką się tam zetknąłem była wprost druzgocąca. Usłyszałem tyle dziwacznych, przekłamanych historii, że gdybym chciał je tu spisywać, to i dwa dni by nie wystarczyły. Wszyscy byli wszędzie, wszystko widzieli na własne oczy, a co najmniej o wszystkim „gdzieś czytali”. Mitomani tacy już są, że wzajemnie się ze sobą sprzęgają, to jest coś w rodzaju wyścigu. Jak jeden opowiada, że, dajmy na to, on słyszał, że Amerykanie rozsiewają grypę, to drugi musi sprzedać historię o tym, że on z kolei rozmawiał z ważnym politykiem, i tamten zapewnił go, że... – i tu pojawia się jakaś niestworzona bajda. Słuchając tego wszystkiego w tak dużej kondensacji, po pewnym czasie ma się wrażenie, że już nic nie jest tak naprawdę na serio, i wszystko, dosłownie wszystko da się rozciągnąć niczym gumę od majtek. Końcowym akcentem była donośna opowieść jednego z zaproszonych, że właśnie telefonował do niego wysoko postawiony Polak, tymczasowo robiący na placówce w Londynie, i ten Polak, jego kolega, zapewnił go, że jedenaście lat już tuła się po świecie, ale nigdy, dosłownie nigdy nie czuł się dumny z Polski, aż do tego dnia, kiedy to nasza kadra wygrała z Niemcami...

Kiedy już udało mi się wyjść na świeże powietrze i odpocząć od tego całego zgiełku, to nagle jakby wszystko mi się ostatecznie wyjaśniło. Nie ma przypadku w tym, że dominuje w Polsce taki a nie inny, już chyba nie nurt polityczny, a raczej styl życia, sposób postrzegania świata i tego wszystkiego co się z nim nierozłącznie wiąże. Nie ma przypadku w tym, że jakiekolwiek publiczne, choćby nawet najmniejsze podważenie owego stylu życia, to już nie jest żadne wyrażenie przekonań, to jest już zwyczajny towarzyski „bąk”, po którym trudno potem przywrócić wcześniejszą atmosferę normalności. Jeśli ktoś mi powie, że zna takie całe konkretne zwarte rejony, gdzie wszystko wygląda inaczej, to bardzo chciałbym się dowiedzieć jakie to rejony. Opowiedzenie się za tym czy za tamtym postulatem, to jest już tylko i wyłącznie prosta konsekwencja tego jak żyjemy, jak się wysławiamy, co lubimy, co czytamy, co oglądamy, co nam się podoba i w ogóle co robimy w życiu. Dlatego też, tu moja obawa, nie ma chyba większego sensu próba zmiany aktualnego stanu rzeczy poprzez rutynowe działania stricte polityczne, bo im silniejsze stają się te skromne środowiska chcące czegoś innego, tym bardziej ci "wiedzący lepiej" zwierają swoje szyki i tym samym wzmacniają się.

Wydaje mi się, że jedyne co każdy kto chce czegoś innego niż to co oferuje nam dzisiejszy świat powinien starać się jakoś utrzymywać w dobrej formie te swoje cztery metry kwadratowe wokół siebie, być może w dłuższej perspektywie da to jakiś efekt. Jeśli ktoś ma lepszą propozycję i jest przekonany, że jest dobra, to zamieniam się w słuch.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka