Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
3193
BLOG

„Mistrz i Małgorzata” czyli rozmówki rosyjsko-diabelskie

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Kultura Obserwuj notkę 150

Beletrystyki czytam niezwykle mało, a jeśli już, to jest to w zasadzie kilkanaście dobrze znanych mi książek, do których co jakiś czas sobie wracam. Kafka, Dostojewski, Prus, Żeromski – tych panów mogę z czystym sumieniem tu przywołać, ale poza nimi jest już niewielu pisarzy, którymi, w mojej opinii, warto zawracać sobie w ogóle głowę. Wspominam o tym, bo co jakiś czas zerkam na swoje półki z książkami i przyglądam im się na nowo. Np. ostatnio mój wzrok padł na „Mistrza i Małgorzatę” Bułhakowa. Przypomniało mi się, że niegdyś się w tym „Mistrzu” zaczytywałem. Teraz jestem niemal pewien, że w zasadzie należałoby tę książkę wyrzucić na śmietnik i jeszcze na wszelki wypadek przyspawać klapę. Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że mój egzemplarz „M&M” jest dosyć ładnie wydany.

To jest fajna zabawa. Bierzesz jakieś tam dzieło światowej literatury do rąk i zaczynasz się zastanawiać w jakim celu ono powstało. Uświadomiłem sobie, że o tym Bułhakowie nic nie wiem, choć przecież „Mistrz i Małgorzata” to jedna z tych pozycji, o których należy rozmawiać, gdy zwykły śmiertelnik koniecznie chce się innym pokazać własną intelektualną „wyższość”, i w ogóle, że wie się co jest dobre, a co jest „be”. No więc zadałem sobie sam pytanie: kim jest ten Bułhakow i czemu on napisał tego „Mistrza”. Zacznijmy jednak od pewnej scenki rodzajowej.

Stalin: Otrzymaliśmy wasz list i możecie się spodziewać pozytywnej nań odpowiedzi. A prawda, prosiliście o zezwolenie na wyjazd za granicę? Tak bardzo wam obrzydliśmy?

Bułhakow (zaskoczony): Wiele o tym ostatnio rozmyślałem. Zastanawiałem się, czy pisarz rosyjski może żyć poza swoją ojczyzną... I wydaje mi się, że nie może.

Stalin: Macie rację. Też tak myślę. Gdzie chcielibyście pracować? W Moskiewskim Teatrze Artystycznym?

Bułhakow: No tak... Chciałem, ale spotkałem się tam z odmową.

Stalin: Proszę się do nich zgłosić. Jakoś wydaje mi się, że tym razem się zgodzą. Wypadałoby spotkać się kiedyś i porozmawiać.

Bułhakow: Tak, Józefie Wissarionowiczu, bardzo bym chciał porozmawiać z wami.

Stalin: Koniecznie musimy znaleźć na to czas i spotkać się. A na razie życzę wam wszystkiego dobrego.

(Rozłącza się)”.

Nie, to nie jest żaden skecz w wykonaniu jakiegoś podpitego rosyjskiego kabaretu. Taka rozmowa ponoć rzeczywiście się pomiędzy Bułhakowem a Stalinem odbyła, tak przynajmniej utrzymuje wdowa po pisarzu, ale jak się zaraz okaże, to wszystko może być jedną wielką blagą.

Zanim jednak pociągnę powyższy wątek, od razu muszę uprzedzić: moje śledztwo w sprawie Bułhakowa zakończyło się klapą. Otóż wyobraźcie sobie, że nawet tak potężne narzędzie jak google nie daje w tym przypadku wielkich rezultatów. Informacji o autorze „M&M” w internecie jest mniej niż mało, a to co można znaleźć trudno nazwać wiaryodnym. Warto choćby zajrzeć na stronę Wikipedii poświęconą Michaiłowi Bułhakowowi – tam nic się nie trzyma kupy, czytając to co tam się znajduje, nie sposób nie dojść do wniosku, że ktoś kto tę wikipedialną wzmiankę stworzył, najpewniej musiał być, podobnie jak niegdyś sam Bułhakow, uzależniony od morfiny czy tam innego dopalacza. Czytamy, że Bułhakow to był lekarzem, to dziennikarzem, to walczył w czasie rosyjskich rewolucji i to zarówno po stronie białych i po stronie bolszewików. Naprawdę, to trzeba koniecznie przeczytać, bo to pokazuje nam wszystkim ile warta jest ta cała Wikipedia i co przy jej pomocy można robić z ludzkimi umysłami. Bardzo również znamienne jest to, że bardzo często po wpisaniu w wyszukiwarkę nazwiska Bułhakow jesteśmy linkowani do tekstów „Wyborczej”. Tak, oczywiście, to czysta obsesja jest panie Kacprzak, wszędzie pan widzisz „Wyborczą”. A przecież zapis rozmowy Stalina i Bułhakowa pochodzi właśnie z artykułu zamieszczonego na portalu „GW”, to zapewne przypadek. O zawiłych losach pisarza Bułhakowa opowiada nam tu niejaki Andrzej Mandalian, jak się dowiadujemy ze stopki pod tekstem: poeta, prozaik, tłumacz. Urodził się w 1926 r. w Szanghaju, dzieciństwo spędził w ZSRR, po II wojnie przyjechał do Polski. Przekładał m.in. poezję Gumilowa, Mandelsztama i Okudżawy. Jego tom wierszy „Poemat odjazdu” (2007) był nominowany do nagrody Nike. No to jest już coś, mamy fakt rozmowy Bułhakowa ze Stalinem, mamy Gazetę Wyborczą, nagrodę Nike, no i mamy pana Mandaliana, który o Bułhakowie wie dużo, a przecież to nie w kij dmuchał: mieszkać najpierw w ZSRR, a potem, po wojnie, przenieść się do Polski i tłumaczyć tam Gumiłowa, by w końcu krzewić kulturę wśród czytelników „GW”.

Wracajmy jednak do Bułhakowa. Otóż jak już pisałem, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o autorze jednej z najbardziej kultowych powieści naszych czasów, odbijamy się po prostu od ściany. Mówię to oczywiście z pozycji laika, przeciętnego człowieka, który nie ma czasu łazić po archiwach i kółkach fascynatów literatury. Np. o Dostojewskim wiem wszystko. Wystarczył internet i znajdująca się ulicę dalej biblioteka. Tam są jego powieści, jego biografie, jego listy i pamiętniki oraz w końcu wiele analiz jego twórczości. Tymczasem Bułhakow to człowiek zagadka. Wokół tej postaci są same niemal same niedopowiedzenia, a fantomy które się od razu zjawiają gdy tylko zaczniemy coś przy Bułhakowie gmerać, mogą przyprawić o dreszcze.

Nie jest jednak tak źle. Coś tam o tym Bułhakowie jednak wiemy, a przecież czasami to, że się czegoś nie wie, też daje nam, paradoksalnie, jakąś wiedzę o tym pięknym świecie. Bo jak to się stało, że jest sobie jakiś człowiek, który coś tam ponoć pisuje (tym co pisze nie zajmuje się nawet pies z kulawą nogą) i nagle bęc, pisze „Mistrza i Małgorzatę”, która blisko 30 lat po jego śmierci ukazuje się w ZSRR (!), a potem podbija cały świat. Niesamowite. Ale postarajmy się powstrzymać emocje i przerwijmy na moment tę narrację. Spójrzmy na, jak to się mówi, tło.

Otóż Bułhakow toczy swój żywot w tzw. „ciekawych czasach”. Są lata 20-te, w Rosji szaleje bolszewia, ludzie giną po wyjściu do pracy i już więcej nie wracają. Krzepnie Czeka. Rosję opuszczają Fiodor Szaliapin, Rachmaninow, Strawiński, Nabokov, malarz Chagall czy konstruktor Igor Sikorsky. Wydawać by się mogło, że rewolucyjna Rosja to nie jest specjalnie przyjazny kraj dla artystów i w ogóle inteligencji. A gdzie tam. Bułhakow wcale nie ucieka (choć jakby to zapowiada), raz lepiej, raz gorzej mu się wiedzie, czasami pomaga mu sam Stalin. Czyli nie jest tak źle jak chciałoby się od razu pomyśleć.

Z tej czarnej i mrocznej biograficznej dziury wyskakuje nagle „Mistrz i Małgorzata”. Powieść pisana, jak to wiemy ze skąpych źródeł, w iście diabelskiej męce, pisanie tej powieści w zasadzie zabrało Bułhakowa na drugi świat. To wszystko wiemy z Wikipedii i musimy jej z całegop serca zawierzyć. Tak czy siak „M&M” sobie leży i czeka na lepsze czasy, aż dostaje właściwe życie w roku 1967 kiedy zostaje opublikowany w miesięczniku „Moskwa”. Wikipedia nam znów pomaga i informuje, że drugie polskie wydanie ukazało się w roku 1995, a przekładu dokonał nie kto inny jak sam Andrzej Drawicz...

No dobrze, jak to już pisałem, mamy wielkie bum. Nieznany „pisarzyna” który ledwie zipie, nagle siada i tworzy dzieło ponadczasowe, a wkrótce potem odchodzi. Tu już muszę porzucić tło i zacząć pisać o samej powieści, choć przyznam, że czynię to z dużą niechęcią.

Przeczytałem niedawno tego „M&M” pierwszy raz od jakichś siedmiu, ośmiu lat. Dziś wiem już na pewno, że mamy do czynienia z jednym z największych literackich szwindli, przewyższających chyba nawet sztuczne wykreowanie na idoli buntującej się młodzieży zespołu „Sex Pistols”. Ta książka jest niebywała, wszyscy powinni ją przeczytać. Bo ona nam da dobre zrozumienie pewnego szerszego mechanizmu. Otóż, nie wiem czy zauważyliście, ale propaganda nigdzie nie ma się tak dobrze jak w kraju mocno ściśniętym za wiadomo co. Skąd bowiem tak ogromny kult filmów Barei, czy też np. polskiej szkoły filmowej? Przecież za czasów ZSRR powstawały znakomite filmy, muzyka. O tym, że film autorstwa Leni Riefenstahl jest do dziś uznawany za, przymykając oczy na konotacje, dzieło sztuki filmowej. W tym samym duchu narodził się „M&M”. Chyba nie ma nikogo kto nie rechotałby przy „Misiu” albo „Alternatywach 4”. Tak samo można rechotać czytając „Mistrza”. Chodzi o ten diaboliczny posmak, o to, że tego typu pozycje rodzą się, krew z krwi, z łona okupantów i są tak przemyślnie skonstruowane, że niewolnik sam z tym siuwaksem chętnie obcuje i zachwyca się. Bo to przecież „takie fajne”. To takie mrugnięcie okiem do niewolnika: „patrz, my to wcale nie jesteśmy tacy źli, umiemy się z siebie śmiać, masz obywatelu, poczytaj coś napisanego od serca”.

Czytając po latach „M&M” przekonuję się na czym tak naprawdę polegał sukces tej powieści i dlaczego jej powstanie miało miejsce w takich, a nie innych okolicznościach. Otóż metoda jest stara jak świat. Bierzemy to co dla świata wartości niesie największe zagrożenie czyli religię chrześcijańską i zaczynamy sobie robić z niej jaja – jeśli ktoś idzie tym tropem i nie odnosi sukcesu to musi być wyjątkowy kiep. W „M&M” mamy więc postać fikcyjnego Jezusa , który nie waha się spróbować uprosić Piłata, by ten go „może jednak wypuścił”. Fajny greps, prawda? Obok tego mamy zabawnego niby-Szatana, który robi rozmaite draki w samym środku sowieckiej Rosji. W „M&M” zaczyna się w zasadzie cały dzisiejszy świat pop-kultury. Obrazoburcze traktowanie religii okraszone skeczami, kabaretem i gołymi panienkami – to jest właściwy bilet na dzisiejszy parnas. U Bułhakowa to wszystko jest, jest tam też pomieszanie z poplątaniem, jest świat fantasy, latanie na miotłach, gadający kot i masa innych jeszcze atrakcji.

Cechą charakterystyczną tego typu twórczości jest pozostające po zapoznaniu się z nią dziwaczne uczucie, mianowicie połączenie przejedzenia z niedosytem. Brzuch (czy raczej mózg) napięty jak balon, a w środku pustka. Kończymy czytać i nic nie wiemy, a jeśli wydawało nam się że wcześniej coś wiedzieliśmy, to potem jest już tylko wobec tej wiedzy narastająca wątpliwość. Nie wiem jak inni, ale mnie samemu towarzyszy tego typu suchy kac każdorazowo wtedy kiedy załapię się na dzisiejszą popkulturę.

Przeczytałem raz jeszcze „Mistrza”, potem chwilę to odchorowałem i postanowiłem sobie, że już więcej nie będę się nią zajmował. Wiem dobrze, że w mojej kolekcji są jeszcze tego typu nieodkryte do końca „perły z lamusa”. Wkrótce zabiorę się i za nie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura