Powyższy tytuł to żaden cienki żarcik, ani żadna prowokacja. Kiedy zobaczyłem prognozowane wyniki wyborów, a mając świeżo w pamięci niedawne liczne rozmowy z tzw. zwykłymi obywatelami, to wynik jaki osiągnął PiSzdaje mi się być jakimś mistrzostwem świata.
Przestałem w zasadzie rozmawiać z ludźmi o polityce. Dbam o swoje nerwy, nie odnajduję też już w sobie żyłki agitatora. Nie chce mi się. Bo znam ludzi uczciwych, poważnych i w ogóle fajnych, którzy na jednym wdechu narzekają na to co się dzieje w Polsce, a jednocześnie chwilę później stwierdzają też nie wyobrażają już sobie oddania głosu na kogoś innego niż PO. Stopień werbalnej agresji wobec samej, nawet wyartykułowanej w formie całkowicie abstrakcyjnej, idei głosowania na PiS jest już tak maniakalny, że wolę nic nie mówić. Taką agresją reagują ludzie na codzień mili i porządni. Matki, spokojni obywatele, studenci i kliencie marketów. Ta demoniczna złość wyrywa się z ich piersi w idealnej symbiozie z tyle samo wartymi peroracjami o konieczności walki o otwartość i szacunek dla wszelkiego sortu "innych". Piszę wprost: jestem wobec tych mechanizmów całkowicie bezradny i przerażają mnie one bardziej niż separatyści z Doniecka i laleczki Monster High.
Trzeba sobie powiedzieć wprost. Jakiekolwiek poważne zwycięstwo - mówię tu nie tylko o wygranej, ale o wygranej z jakąś tam konkretną przewagą - PiS-u w tym a nie innym stanie zbiorowego umysłu, to czysta fikcja, bajanie, bzdura. Natomiast też fakt, że w Polsce jest mimo wszystko bardzo dużo ludzi, którzy uparcie trzymają się swoich przekonań, i to pomimo tego psycho-terroru to coś niebywałego. Oczywiście - PiS znów przegrał, tak, przegrał któryś tam już raz z zrzędu. No ale też to, że blisko 30% nadal idzie do urn i wciąż głosują na tych co to by zamienili Polskę w Irak to potężny sukces. W przyszłym roku znów zagłosujemy tak samo. Obiecujemy.