Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
742
BLOG

Puchar Polski. Na zachętę.

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Rozmaitości Obserwuj notkę 7

Obserwując nieustanne potoki narzekania na wszystko co związane z polskim futbolem, nie sposób nie zapytać: a czy da się w ogóle o nim powiedzieć cokolwiek pozytywnego? Przecież żadna rzeczywistość nie może być idealnie czarno-biała. Okazja do tego rodzaju pytań nadarza się doskonała. Oto dziś nastąpi finał Pucharu Polski. Niby nic, niby to tylko kolejna odsłona mizerii, którą wszyscy znamy dobrze i do bólu, a jednak... Dzisiejszy mecz pomiędzy Zagłębiem Lubin a Zawiszą Bydgoszcz, który odbędzie się na Stadionie Narodowym to niemal idealna synteza tego co dzieje się w tej naszej bidnej piłce i tym bardziej warto mu się przyjrzeć.

Dla większości osób która futbolem interesuje się od święta albo i wcale warto – co staje się już tradycją w moich tekstach sportowych – stworzyć coś w rodzaju tła. Oto bowiem ten finał PP to nie jest wcale zwykły mecz. Dlaczego? Ano dlatego, że jest to coś „więcej niż mecz”. Ważniejsze od tego kto wygra na murawie jest to, kto odniesie sukces w wymiarze medialno-społecznym. Chętnych do walki i oczywiście zwycięstwa jest kilka co najmniej stron. Co prawda zwycięstwo jawi się dla tych stron mocno mgliście, ale nikt nie odpuszcza. Ale o tym trochę dalej.

Sytuacja w polskiej piłce przedstawia się mniej więcej tak: na samej górze jest sobie PZPN zarządzany przez pana Bońka. Bońkowy związek ma póki co to o czym poprzedni prezesi mogli sobie jedynie pofantazjować. Otóż, jak dotąd, większość dziennikarzy sportowych nie uczyniło tym razem z PZPN-u i jego szefa tradycyjnego worka treningowego. Działaniom Bońka towarzyszy może nie lizusostwo mediów, ale raczej coś w rodzaju powszechnej zmowy milczenia. Krytyka, jeśli się pojawia, to raczej gdzieś na obrzeżach i szybko jest wyciszana (znamy to skądś moi drodzy?), a krytykant staje się w powszechnej opinii w zasadzie wstrętnym reakcjonistą. Powód takiego obrotu spraw jest dosyć łatwy do określenia. Mianowicie lata degrengolady towarzyszącej pracy kolejnych prezesów sprawiły, że marketingowe sztuczki czynione przez lekko zliftingowaną wierchuszkę związku przyjmowane są przez dziennikarzy niemal jak objawione cuda. Ot wychodzi Boniek z Twitterem pod pachą (znów jakieś skojarzenia? A fe), za nim sekretarz generalny Sawicki i „skarbnik” Koźmiński, i wszystkim nam zaczyna się zdawać, że teraz to jest niesamowicie fajnie i profesjonalnie. Urok rzucony przez Bońka sprawił, że wszyscy jakby zapomnieli, że tak naprawdę PZPN to nadal to samo co było, czyli uwłaszczony na polskim futbolu nieruchawy moloch, zlepek związków regionalnych wciąż nasączony obficie mentalnym PRL-em. Realne osiągnięcia? Nie miejsce i czas na to, wybaczcie.

Tutaj interesuje nas jedynie kwestia PP. Oto nowa ekipa przeforsowała pomysł (moim zdaniem akurat niezły), aby finał owego Pucharu odbywał się na Stadionie Narodowym. Ma to być nawiązanie do najbardziej rozwiniętych piłkarsko krajów: finał Pucharu Anglii corocznie grany jest na Wembley, Pucharu Niemiec na Stadionie Olimpijskim w Berlinie, a Francji na Saint Denis – w każdym wymienionym wypadku chodzi o coś w rodzaju ichniego Narodowego.

Po co to? Po to by choć trochę podnieść z błota rozgrywki, które w powyższych krajach cieszą się dużo większym prestiżem niż u nas. U nas, po prawdzie, Puchar Polski interesuje jedynie największych zboczeńców. Kluby ekstraklasy uczestniczą w nich raczej za karę, bo poważnie utrudnia on naszym asom ligową młóckę. Rezerwowe składy, nikła publiczność na stadionach, prawie zerowe zainteresowanie mediów – takie są brutalne realia. Nie pomaga marchewka w postaci miejsca w eliminacjach do europejskich pucharów dla zwycięzcy. Gdyby był czas, to warto byłoby sięgnąć jeszcze niżej i zbadać jak te rozgrywki, które nazywane są „rozgrywkami tysiąca drużyn” wyglądają tam na samym dole, wśród klubów z najniższych lig. Bo jest tam też ciekawie, ale zostawmy i to póki co.

Tak więc pomysł na rewitalizację upadłego PP jest taki jaki w naszej piłce (nie tylko zresztą) staje się powoli normą. Opakujmy to g..o w jak najładniejsze sreberko, zatkajmy wszyscy nosy i udawajmy, że wsio jest git. No cóż. Lepsze to chyba niż nie podjęcie żadnej próby.

Tymczasem los lubi płatać figle. Pierwsza edycja na SN zbliża się wielkimi susami, stadionik wypucowany, hostessy ćwiczą uśmiechy i dygnięcia, a tu ZONK. Zamiast Legii, Lecha czy Wisły, czyli klubów, które wzbudzają w Polsce jeszcze jakieś szersze emocje dostajemy w finale Zagłębie Lubin i Zawiszę Bydgoszcz. Faworyci poodpadali wcześniej, bo tak jak już pisałem, woleli skupić się na lidze, ci którzy dobrnęli do szczęśliwego końca to raczej ci, którzy mieli najwięcej farta. Nikt tu nie chce narażać na szwank dobrego imienia klubów-finalistów, ale umówmy się, że to nie tak miało być, na inaugurację nowej odsłony finału PP miało być bardziej emocjonująco. To jednak jeszcze nie koniec.

Bo tu dochodzimy do drugiego i trzeciego zarazem ważnego elementu składowego polskiego futbolu. Mamy obok PZPN-u kluby Ekstraklasy zrzeszone w oddzielną spółkę, które wcale Bońkiem i jego pomysłami zachwycone nie są (choćby sprawa reformy Ekstraklasy: kluby poparły tę reformę, by teraz ją co jakiś poprzez media ostrzeliwać). Są jeszcze środowiska kibicowskie i to ten trzeci, czasami zdaje się że najważniejszy, czynnik.

No właśnie. Żeby było organizatorom PP „łatwiej”, to tuż przed zapowiadanym finałem okoniem stanęli kibice obu inkryminowanych klubów. Sprawa jest skomplikowana, ale spróbuję ją jakoś szybko zreferować. Kibice Zawiszy Bydgoszcz (mowa tu o ultrasach oczywiście) weszli w konflikt z właścicielem klubu Radosławem Osuchem. Poszło o to, że kibice – w dużym skrócie – czują się przez Osucha źle traktowani, wręcz wydawani na żer policji i innym organom, i ogólnie czują się tam prześladowani i pozbawiani wpływu na bieg spraw klubowych. W środowisku kibicowskim nie siedzę więc nie chcę wydawać wyroków kto tam może mieć większą rację a i szczerze mówiąc mało mnie to interesuje. Efekt końcowy jest natomiast taki, że ultrasi (bo z takich głównie składa się publiczność ligowa w naszych realiach) powiedzieli Osuchowi „pa,pa” i zaczęli bojkotować mecze własnego klubu. Ich prawo. W ślad za nimi podążyli...ultrasi Zagłębia Lubin, czyli drugiego finalisty. Jak tamci bojkotują mecze swojego Zawiszy - w tym finał PP - to i my bojkotujemy – tak pomyślano wśród lubińskiej kibicowskiej braci. No i zrobił się problem. Bo niby kto ma przyjść w takim razie na ten finał? Warszawa nie leży tuż obok Bydgoszczy czy Lubina, to wie każdy kto zna trochę mapę Polski. Trudno liczyć na to, że ludność tych miast rzuci wszystko i ruszy w daleką wyprawę do stolicy, żeby próbować tam zatuszować fakt, iż najwierniejsi kibice obu klubów nie mają zamiaru nawet na ten finał spojrzeć. Całe, w zamiarze efektowne, show zaczęło niebezpiecznie zrywać się ze sznurka. Wizja pustego Narodowego jako sceny dla niezbyt porywającego widowiska sportowego stała się więcej niż prawdopodobna. PZPN, Ekstraklasa i kibice. Wszystkie te trzy strony znów się od siebie bardziej oddaliły, bo jak się okazuje, każde mają trochę inne interesy.

No dobrze, ale co z tego wszystkiego wynika? Moim zdaniem dają nam te wszystkie pierepałki wokół Pucharu dużą wiedzę, taką przez nic nie przefiltrowaną, co do stanu naszej piłki. Bo znów wszyscy zapomnieli o tym, że jakość futbolu w danym kraju może podnieść nie tylko szkolenie, treningi, poprawa bazy, ale przede wszystkim presja kibiców mniej lub bardziej zaangażowanych. A ta presja może pojawić się wtedy kiedy na trybunach jest dużo ludzi, ludzi którzy, dodajmy koniecznie, czegoś tam w kwestiach sportowych wymagają. No ale u nas niestety po raz kolejny okazuje się, że tak naprawdę w tym wszystkim najmniej ważny jest futbol, jego jakość na boisku. PZPN – tu przyłączę się na chwilę do apologetów – coś tam spróbował z tym pucharem zrobić. Kluby zareagowały na to jak zareagowały. Wysłały do boju na boiska swoje największe łamagi, aby jak najszybciej się z PP rozstać. Kibice-ultrasi dodali swoje, bo dla nich z kolei ważniejsze są sprawy etosowe, co przecież też nie do końca dziwi, bo tych ludzi należy szczerze podziwiać za konsekwencję (i nie baczenie na ewentualne niewygody takie jak zakaz stadionowy za przeklinanie) i upór w gromadzeniu się wokół jakiejś tam idei, co jakby nie patrzeć specjalną modą w naszym kraju nie jest. Innych chętnych poza ultrasami do przychodzenia na mecze polskich klubów na razie raczej nie ma. Dlaczego? Bo poziom dla takich kanapowców, jak ja na ten przykład, jest za niski żeby w tym na poważnie zacząć uczestniczyć. Dlaczego jest za niski? Po części dlatego, że mało ludzi się tym interesuje na poważnie. Skoro mało się tym ludzi interesuje to średnio chcą wchodzić w polski futbol duże koncerny. No więc trudno w związku z tym liczyć na profesjonalizację. Skoro nie ma profesjonalizacji to poziom spada. I tak dalej, i tak dalej, się ten chomik kręci... Wszyscy jesteśmy tu niejako winni.

Co więc dziś zobaczymy na SN o godz. 18:00? PZPN ratuje swoje siedzenie jak się da. Podobno duża część biletów została po prostu rozdana i jak szacuje portal Weszło, może tam się jutro stawić około 35 tys. luda. Lipy jakiejś więc nie będzie. Sam planowałem na ten mecz pójść, wszak jakoś tak się złożyło, że nigdy jeszcze na SN nie byłem (nie licząc jednego razu, gdy trwała jeszcze budowa), a bilety kosztują tyle co na mecz klubu II-ligowego w moim mieście, czyli ok. 15 zł. Los jednak w tym czasie rzucił mnie zagranicę i muszę obejść się smakiem. Tak czy siak, radosne klejenie wirtualnej rzeczywistości w polskiej piłce trwa w najlepsze. Pomimo wspomnianego ślicznego sreberka i tak ze środka dobiega fetorek.

Na samym wstępie postawiłem jednak ważne pytanie i trzeba do niego teraz powrócić: czy da się powiedzieć o polskiej piłce cokolwiek pozytywnego? Pewnie niewiele, albo prawie wcale. Oprócz tego, że na szczęście jeszcze jakaś ta polska piłka w ogóle jest i dobrze byłoby czasem nam wszystkim, kibicom, spróbować jakoś ten mdły ognik spróbować podtrzymać. To, że nasi piłkarze grają dramatycznie gorzej niż ci na zachodzie to już przecież dobrze wiemy i powtarzanie tego po raz setny zaczyna być drażniące. Przyjmijmy to do wiadomości. Na tym świecie już tak jest, że zawsze jest jakaś hierarchia. Ktoś robi coś bardzo dobrze, a wiemy to dzięki temu, że większość wykonuje tą daną czynność dużo gorzej. My jesteśmy w tej drugiej strefie i nie możemy oczekiwać, że nasze asy zaczną nagle wykonywać swoją robotę tak samo dobrze jak te powiedzmy z Anglii, czy Niemiec, obudźmy się. Mogą jednak zacząć się trochę bardziej starać i na to już mamy jakiś wpływ.

Dlatego apeluję: jeśli ktoś może to niech ten dzisiejszy finał obejrzy. Czy to na stadionie, czy to w telewizji. Tak na zachętę dla tych, którzy tak się garną do sportu. Niech mimo wszystko poczują na swoich plecach nieco presji.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości