Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
2597
BLOG

Tiki-tak-tyka

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Rozmaitości Obserwuj notkę 39

Wczorajsza rozpierducha w Monachium wywołała kolejną falę dyskusji, a jej motywem przewodnim stało się hasło: „Tiki-taka zdechła, teraz rządzi gra z kontry”. Tak sobie obserwuję to wszystko i myślę, że ludzie zapomnieli o jednym bardzo ważnym piłkarskim prawidle: „nie gra taktyka, grają piłkarze”.

Zacznijmy jednak od czegoś innego. Nie bardzo rozumiem bardzo dziś popularnego stwierdzenia, że Bayern pod przewodnictwem Guardioli to taka Barcelona 2.0, tyle że konstruowana w Niemczech. Śmiać mi się z tego chce, bo przecież trzeba być naprawdę zdrowo zaczadzonym, żeby snuć takie porównania. Przypomnijmy sobie Barcę w chwili jej świetności. W bramce szalony i nieprzewidywalny Valdes, w obronie świeży i wybiegany Alves, na stoperze (albo sztoperze jakby powiedział Gmoch) zdrowy Puyol. Dalej: silny Busquets, ruchliwe konusy – Xavi, Iniesta. No i przede wszystkim tamta Barcelona miała Messiego, który wówczas ocierał się o świat paranormalny. Czy ktoś z tych, którzy stawiają dziś na szali Barcę i Bayern pamiętają jak Katalończycy wygrywali swoje mecze? Otóż absolutnie nie chodziło tam o to, by jakieś mityczne dziś wymienianie podań uczynić sztuką dla sztuki. Te setki podań miały jeden bardzo konkretny cel – zrobić z przeciwnika wiatrak, a potem momentalnie poprzestawiać wszystkie pionki na szachownicy, rozedrzeć obronę i, przy okazji jeszcze nieco ośmieszając rywala, strzelić bramkę. Nie chodziło o same podania, bo równie ważnym składnikiem było nieustanne poruszanie się po boisku, a jeszcze ważniejszy wedle tej filozofii był – tak, tak – odbiór piłki. Tam nie było mowy o jakimś kunktatorstwie, w tym systemie żaden gracz nie mógł sobie pozwolić na puste przeloty. Przecież cała formacja ofensywna Barcy nie miała wtedy ściśle przydzielonych pozycji. Messi mógł wparować w pole karne z każdej niemal mańki. Guardiola rotował jak chciał. Raz Messi bliżej szpicy, raz Iniesta trochę w lewo, a czasami Xavi nieco bardziej cofnięty. Choćbym nie wiem jak się wysilał to nie widzę podobieństw tego układu z tym co gra dziś Bayern.

Widzę w Bayernie kilkunastu, owszem, bardzo dobrych piłkarzy, natomiast ich poszczególne charakterystyki różnią się diametralnie od tych katalońskich z najlepszych lat. Trudno w takim razie na poważnie zestawiać ze sobą te dwa byty i na siłę doszukiwać się jakichś paraleli. Przecież gdyby piłkarze nie mieli pary i nie mieli zakodowanej w głowie opcji „wygrywaj” to nie pomogła by im (była w ogóle jakaś?) taktyka Heynckesa, bo Bayern, wbrew pozorom, wcale nie gra dziś taktycznie tak bardzo inaczej niż rok temu. Tyle że wtedy mieli tam w żyłach płynny ołów, a dziś raczej jakieś siki Weroniki.

Kończąc ten wątek: nie wiem co gra Bayern, ale na pewno nie wygląda mi to na tiki-takę. Ja nazwałbym to po prostu męczeniem buły. Piłkarze z Monachium nie mają nawet połowy tego polotu co ci z Barcelony 2-3 sezony temu. Klepią więc w tym Monachium jak potrafią. Widzę tego miotającego się Robbena i po przeciwległej stronie boiska Ribery'ego i naprawdę nie trzeba było długo czekać, aby, wtedy kiedy przyjdą ich gorsze chwile, ktoś zamienił tę koncepcję w stertę szmat.

                                                                                                    ---

No właśnie. Tu możemy już wrócić do tezy wyjściowej. Nie gra trener, nie gra taktyka, ale grają piłkarze. Trener jedyne co może zrobić to dostosować taktykę do ich aktualnej formy i predyspozycji. Weźmy choćby ten Real. Śpiewkę o tym, że Królewscy grają z kontry i wolą grę bez piłki słyszymy już od dobrej dekady. Tyle, że przecież perfekcyjne (takie jak wczoraj w Munchen) wykonanie tego typu założeń jest możliwe jedynie wtedy, gdy piłkarze są w dobrej formie psycho-fizycznej. Żadna taktyka nie zapewnia zwycięstwa. 2-3 lata temu Real próbował grać dokładnie tak samo jak wczoraj, tyle że miał piłkarzy w gorszej formie niż dziś. Kończyło się to przeważnie obitym dupskiem i frustracją. Skąd więc bierze się ta „dobra forma”? Jest ona pochodną wielu czynników. Na pewno mimo wszystko ważny jest trener i sztab szkoleniowy. Ich rola, to tak przygotować zawodników, by ci czuli się na boisku pewnie, by ich organizmom nie brakowało mentalnego ognia w piecu, a przede wszystkim by ich głowy nie były ściśnięte żadnym imadłem. A przecież w tak dużych klubach (bo o takich tu rozmawiamy) nie tylko szkolenie wpływa na formę. W grę wchodzą sprawy osobiste, wysokości i długości kontraktów, koledzy jacy otaczają gwiazdorów w szatni, sprawy klubowe, prezes, nastawienie mediów, czy też w końcu jedzenie w stołówce. Najbardziej jednak liczy się to jacy piłkarze są w klubie. Czasami przychodzi fala zdolnej młodzieży (pamiętny Manchester Utd z końca lat 90-tych), niepotrzebne ogniwa odpadają w trakcie dwóch sezonów, przychodzi wreszcie kluczowy zawodnik, który tu a nie gdzie indziej stuprocentowo się aklimatyzuje i bach, maszyna odpala. Dokładnie w ten sam sposób (tyle że odwrotny) upadają zwycięskie dynastie. Coś się wypala, zawodnicy się starzeją, przestają się lubić, ktoś odejdzie, przyjdzie ktoś niedopasowany i wspomniana maszyna się dławi. W mojej opinii najmniejszą rolę odgrywa tutaj dana taktyka. Bo taktyka, uparcie powtarzam, jest jedynie pochodną tego jaki jest ten „materiał ludzki” i ogólna koncepcja trenera jaką ten ma (lub nie) na to jak najlepiej wycisnąć potencjał swoich podopiecznych.

                                                                                                      ---

Powtarzam znów. Nie gra taktyka, grają piłkarze. Dopóki piłkarze Bayernu byli w dobrej formie to i grając tę dziwaczną odmianę, niech już będzie, tiki-taki dawali sobie radę. Tymczasem symptomy nieuchronnie nadchodzącego wypalenia drużyny ( która, przypominam, jest już równie najedzona zwycięstwami co Barca Guardioli) pojawiały się już od co najmniej kilku tygodni. Zdarzyła się pierwsza porażka w lidze, a chwilę potem na tym samym boisku co wczoraj Bawarczycy stracili jedną tylko bramkę mniej w meczu z Borussią Dortmund. Forma odeszła w tej dokładnie chwili kiedy była najbardziej potrzebna. Czy taktyka nagle przestała działać? Nie. Męczenie buły działało znakomicie, kiedy niemal wszyscy zawodnicy byli w formie. Kiedy piłkarzowi przestają działać nogi i, co równie ważne, głowa, to wtedy nic nie może już pomóc. Zaczynają się porażki, czasem bardzo spektakularne. Bo zamiast team-spirit zostaje sam spiryt. Pojawia się przekonanie, że cokolwiek na boisku nie zrobimy to rywal i tak sam się położy w oczekiwaniu na marny koniec. Czyż nie wyglądało to tak samo w przypadku upadającej Barcelony?

                                                                                                       ---

Innym dowodem na to, że moje wypociny jakoś tam trzymają się kupy jest to co robił wczoraj Real. Nawet nie to jak grał (a grał znakomicie) a jak np. przeżywał strzelone gole. Tam było widać dziką radość, jakiś wręcz amok napędzany kolejnymi bramkami. Taki wyjadacz jak Ronaldo, który przecież grał wcześniej w tysiącu innych ważnych meczy a cieszył się jak małe dziecko na podwórku. To pokazuje, że wreszcie tam się uwolniła pewnego rodzaju chemia, bez której nie ma mowy o poważnych triumfach.

                                                                                                       ---

Muszę też tu poruszyć inną ważną dla mnie kwestię. Nie rozumiem tej potrzeby emocjonalnego mitologizowania jaka staje się udziałem wielu kibiców piłki nożnej. Tego uporczywego próbowania zamknięcia danej kwestii w szufladach opatrzonych cyferkami „0” albo „1”. Tiki-taka zła, kontra świetna. Mourinho zabija futbol, Guardiola to Don Kichot futbolu. Piszę to jako ten, który zdecydowanie woli futbol, powiedzmy, hiszpański od angielskiego. Ale przecież to nie oznacza, że uważam ten hiszpański futbol za wyrocznię. Najbardziej ponad wszystko cenię sobie te drużyny, w których widać team-spirit. I tu już nieważne, czy objawia się tenże team-spirit w postaci tiki-taki, czy dobrze wypracowanej gry defensywnej. Ważne jest to jak dana drużyna się rozumie, jak poszczególne profile zawodników przekładają się na całość ich gry jako zespołu. Przecież nic by nie pomogło Chelsea w meczu z Liverpoolem, żadna taktyka ani żadne rozpisywanie gry na nuty, gdyby nie to, że piłkarze z Londynu tak znakomicie się rozumieją. Każdy wie kiedy trzeba doskoczyć, kiedy trzeba trzymać linię, a kiedy puścić celną lagę do napastnika. Aby to zafunkcjonowało potrzeba właśnie tego trenera, tego który potrafi natchnąć swoich żołnierzy do takiej a nie innej postawy. Piękno gry nie może być fetyszem, może być ewentualnie miłym dodatkiem. Zresztą to piękno też jest przecież kwestią indywidualnego gustu.

                                                                                                   ---

Ktoś czytając ten tekst może chcieć wytknąć mi pewną sprzeczność. No to jak Kacprzak – ten trener to ważny jest czy jest nieważny. Otóż odpowiadam: ważny przed meczem, w trakcie meczu już o wiele mniej. W tak dużych klubach zadanie jest proste. Od samego trenowania i przygotowania fizycznego są tam poztrudniani najlepsi w świecie spece. Trener (bądź w wersji brytyjskiej menedżer) musi umieć, ujmując sprawę nieco kolokwialnie, zapalić silnik. Tego co trzeba wysłać na ławkę albo sprzedać, innemu dać pozytywną motywację, każdego z osobna postawić tam gdzie mu się najlepiej gra (albo przekonać go że na innej pozycji będzie grał jeszcze lepiej) i czekać co z tego wyjdzie. Taktyka gry to już pochodna charakteru drużyny, a dobry trener (tu jest klucz!) zobaczy sam na co można piłkarzom pozwolić na boisku. Guardiola zobaczył swojego czasu Messiego i Iniestę i w mig zrozumiał, że tym chłopakom trzeba po prostu dać taktyczną swobodę, pozwolić im się cieszyć grą. Z tego zrodziła się tiki-taka, a nie z jakiegoś diabolicznie profetycznego przeczucia zrodzonego w łysej głowie Guardioli.

                                                                                                         ---

Tu już dochodzimy do konkluzji, którą należy poprzeć jeszcze pytaniem: „Dlaczego więc ów Guardiola nie poradził sobie (bo tak już z pewnością trzeba powiedzieć) z Bayernem?”. Ok, można by na siłę szukać tanich wymówek. Że na siłę chciał coś zmienić w grze, że chciał forsować podobny co w Barcelonie styl, że nie wyczuł różnicy. Ale odpowiedź jest potwornie prosta. Nie zapalił silnika, a ściślej rzecz ujmując, ten silnik mu na chwilę zapalił, ale zgasł tuż przed metą co jest chyba najgorszym z możliwych dla każdego sportowca scenariuszy. Jego piłkarze zasłabli wtedy kiedy mieli dobijać ostatnich rywali. Co się tam zdarzyło, że nagle stracili 70% zapału jaki mieli jeszcze pół roku temu? Ja tego nie wiem, nikt z nas tego nie wie. Wiedzą to tylko ci, którzy siedzą w klubie. Na pewno najmniej winna jest tu taktyka, tego akurat jestem pewien.

Prawda być może jest jeszcze bardziej prozaiczna. Projekt (tak się teraz wszystko określa) „Bayern Guardioli” najprawdopodobniej upadł dlatego, że od początku był sztucznie stworzony. Był bytem od początku do końca korporacyjnym, obliczonym na medialną chwałę, i jako taki musiał zostać szybko skarcony przez piłkarskie brutalne realia. Sztuczne przeszczepy w piłce nożnej rzadko się przyjmują, a skrzyżowanie krowy z zającem nigdy nie przyniesie na świat wilka.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości