Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
1135
BLOG

Nie bądź świnią, polub kota

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Rozmaitości Obserwuj notkę 40

Dawno temu czytając wywiad z Iggy Pop'em trafiłem na pewną jego wypowiedź. Powiedział wówczas mniej więcej coś takiego: „jestem pewien, że żadna świnia nie słucha mojej muzyki”. Oczywiście Iggy'emu nie chodziło o sympatyczne zwierze, a po prostu o, nazwijmy to tak, niesympatycznych ludzi. Można tę sentencję parafrazować na najróżniejsze sposoby. Ja np. sądzę, że żadna świnia nie może być sympatykiem kotów. Magiczna moc tych zwierząt ujawnia się w pełnej krasie wtedy kiedy znikają z naszego życia.

Mój pierwszy kot, Leo, trafił do mnie ponad cztery lata temu. Była to wówczas mała, wystraszona kulka, która przez pierwsze dwa dni siedziała za szafką kuchenną i za cholerę nie chciała stamtąd wyjść. W końcu wyszła, pewnie z głodu. Już wtedy Leo wymyślił zabawę, która trwała do niedawna – podchodził do mnie i wtedy zderzaliśmy się lekko czachami. Potem kulka zamieniła się w kilkukilogramowe kocisko uginające się pod własnym ciężarem. To, że koty to magia przekonałem się jakiś miesiąc po przytarganiu Leo. Przez kilka dni wokół mojego bloku, wśród mroźnych zasp, kręcił się mały kot, najprawdopodobniej zgubiony przez właściciela. Początkowo łamałem się, starałem się go nie zauważać, ale kilka dni później, siedział tuż przy moich drzwiach. Najpierw powiedziałem sobie, że jeśli da mi się pogłaskać to będziemy negocjować. Kiedy głaskanie powitał z radością, to postanowiłem sprawdzić co się stanie kiedy otworzę drzwi mieszkania. Mały wszedł do środka, zjadł z miski Leo, obszedł mieszkanie, załatwił się do kuwety i rozparł się na podłodze. Adaptacja nastąpiła błyskawicznie. A czemu magia? Ponieważ musiałem na klika dni wyjechać i myślałem, że Leo będzie się sam nudził. No i proszę – towarzystwo samo się zjawiło.

Potem nastąpił kilkuletni żywioł. Zniszczone żaluzje, poszarpana sofa, krzesło komputerowe w strzępach. Wszędzie żwir i sierść. Nocne zabawy w mieszkaniu, skakanie na głowę o piątej rano. Szczególnie Leo wykazywał się swoistym wyrafinowaniem. Mniej więcej o świcie, wchodził na biurko i dotąd suwał łapką mysz komputerową, aż ta w końcu spadała z hukiem na podłogę, albo ja zrywałem się poirytowany, by dosypać karmy do miski. Potem trwały gonitwy z kolegą wśród huku przewracanych i przesuwanych elementów wystroju wnętrz. Kiedy ja ledwo żywy i niewyspany wstawałem z łózka, koty kładły się grzecznie i smacznie zasypiały. Często myślałem, jak to pięknie byłoby gdyby w końcu nastąpił spokój.

No i nastąpił. Życiowe kwestie sprawiły, że musiałem zdecydować się na przekazanie ich innemu właścicielowi. Łatwo powiedzieć. Momentu wywiezienia ich nie pamiętam – mój mózg najpewniej od razu to wydarzenie wykasował z dysku. Potem jednak prawda dociera. Okazuje się, jak wiele ludzkiej przestrzeni potrafi zagospodarować kot, i to w sposób niedostrzegalny. Dopiero kiedy znika, widzimy to jak na dłoni. Upragniona cisza huczy w uszach niczym Dreamliner. Okno staje się nie oknem, a byłym posterunkiem widokowym kota. Kiedy idziesz do kuchni wydaje ci się, że słyszysz rytmiczny tupot ośmiu łapek towarzyszący ci w drodze. Na dźwięk otwieranej lodówki pazury już nie buksują po panelach. Kiedy odsuwasz drzwi szafy, prawie widzisz mały łepek wsuwający się do środka. A to, że po otwarciu drzwi nie potykasz się o dwie kocie głowy jest w ogóle nie do zrozumienia.

Dla tych, którzy kocim towarzystwem mogą się wciąż cieszyć mam jedną radę. Kiedy wasz kot coś zniszczy, obsika albo spadnie wam na głowę w najmniej spodziewanym momencie, nie denerwujcie się. Wszak prawdziwą torturę kot zafunduje wam dopiero wtedy kiedy zniknie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości