Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
1980
BLOG

Dwie przypowieści o biadoleniu

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Rozmaitości Obserwuj notkę 70

Jak wyglądają codzienne rozmowy Polaków? Chyba każdy z nas wie doskonale jak one wyglądają. Składają się w głównej mierze z narzekania. Na podatki, na rząd, na opozycję, na Smoleńsk i Macierewicza, na UE, na ZUS, na Tuska etc. Temu coś nie wyszło, tamten ma jakiś problem, a inny to już naprawdę nie wie co innego zrobić, zostaje mu jedynie tylko usiąść i płakać.

Rzecz dzieje się w ścisłym okresie tuż-przedświątecznym. Jestem w wielkopowierzchniowym sklepie dedykowanym (fajne i zarazem bezsensowne określenie) naszej karłowatej klasie średniej. Większość kupujących to zażywne jejmości oraz smukli, prężni biznesmeni, wszyscy ze spuchniętymi kartami kredytowymi w portfelach. Przed kasą spora kolejka. Przy innej kasie stoi dobrze ubrana pani w średnio-dojrzałym wieku. Mówi coś z obolałą miną do sąsiada z kolejki, dolatuje do mnie jedynie strzęp jej wypowiedzi, ale zdołałem usłyszeć, że: „no takie to niestety ciężkie czasy przyszły”. Powiedziała to wyciągając z koszyka paczkowanego łososia i dorodny słój oliwek.

Przyznam, że kiedy stałem się świadkiem tak daleko posuniętej nie tylko obłudy, ale jakiejś już patologicznej w swej formie skłonności do przystrajania swojej własnej, najwidoczniej wcale nie trudnej, rzeczywistości w żałobne szaty, to aż mną zatrzęsło. Czy ta kobieta wie co to są „ciężkie czasy”? Skoro one do niej dopiero teraz dotarły (tak przecież wyraźnie stwierdziła) to znaczy, że wcześniej było jej lepiej. Czyli, że zamiast oliwek i łososia co było? Ktoś ma jakiś pomysł na to jaki mógł być jadłospis tej cierpiącej persony?

Wtedy zresztą od razu przed oczami mej duszy zwizualizował się mój serdeczny kolega. Powiedzieć, że ów kolega miał kiepski start to nic nie powiedzieć. On był w całkowitej dupie, i to z powodów których nie ma sensu tu wymieniać. Miał ciężko, strasznie, strasznie ciężko. Nawet w pewnym momencie wydawać się mogło, że bardzo źle skończy. Dziś ma prężną firmę w centrum Warszawy. Jest to człowiek, któremu zazdrościć trzeba wszystkiego. Konsekwencji, uporu, determinacji i umiejętności traktowania kolejnych ośmiotysięczników jak osiedlowych pagórków. Przy tym wszystkim nie tylko pozostał kryształowo uczciwy, ale jeszcze umiał i umie bawić się jak mało kto. Jak to robił, że po całonocnych balangach, zamiast tak jak my odsypiać w ciągu dnia, on jeszcze potrafił rozwiązać sto trudnych życiowych spraw, do dziś pozostaje dla mnie potężną zagadką. Kiedy się go spotyka, to nigdy nie słyszy się wyrzekań i biadolenia. Raczej taką chłodną sympatię wobec rzeczywistości. Strasznie mi to imponuje i mnie inspiruje.

Wszystko to razem co tu napisałem sprawia, że zastanawiam się nad tym, ilu z nas może powiedzieć o sobie, że w życiu zrobiło wszystko, by dziś żyć bez narzekania. Ile z nas może przed lustrem uczciwie powiedzieć: nie zaniedbałem w swoim życiu niczego, a wszystko złego co dziś mnie spotyka to sprawka złego i podstępnego pecha. Bo tak sobie myślę, że w każdym z nas istniały lub istnieją potężne rezerwy, których nie wykorzystujemy. Ile razy ktoś z nas zamiast się czegoś douczyć, zdobyć nową umiejętność, albo po prostu zareagować w jakiejś tam określonej sprawie, mówi sobie: ok, już jutro się za to wezmę, jeszcze tylko dziś sobie odpuszczę, bo jestem trochę zmęczony, ta ośmiogodzinna harówka w biurze to nie byle co. I tak płyną sobie dni, tygodnie i miesiące. Chciałoby się mieć białą beemkę i pojechać na wakacje do Turcji, ale nie ma szans. A gdzieżby tam, choćby żeby odłożyć w miesiącu parę stówek. Wiadomo – wina Tuska, albo Kaczora, w zależności od poglądów politycznych danego osobnika.

Kto tak naprawdę ma prawo narzekać? Coraz częściej wydaje mi się, że ci którzy mają do tego prawo zwykle tego nie robią – znoszą swoje realne kłopoty w dumnym milczeniu. A na dodatek jakoś tak często jest, że ten który biadoli najwięcej, ma całkiem cieplutko i to ciepło nie wymagało raczej od niego wiele poświęceń, ot tak jakoś samo przyszło. Albo z majętną żoną/mężem, albo wraz z ustosunkowaną rodziną tudzież przyjaciółmi, albo też po prostu "pykło" ze zwykłego fartu. Ci też często podkreślają, że musi w końcu zjawić się taki polityk, który wciśnie jakiś guzik i wszystkim nam się od razu WRESZCIE poprawi. Strasznie dużo sił wszyscy marnujemy na gadanie i biadolenie. Zdecydowanie za dużo.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości