Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
2171
BLOG

O tym jak nie zostałem Ukraińcem

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 48

Zacznę od kontrowersyjnego być może wyznania. Za cholerę nie potrafię zrozumieć tej specyficznej mięty jaką wielu moich rodaków darzy Białoruś czy Ukrainę. Część tamtejszych ziem jakie były z nami niegdyś związane jest już dla nas najprawdopodobniej bezpowrotnie stracona. W Europie musiałaby się odbyć jakaś konkretna zadyma żeby coś w tej materii się zmieniło, ale jak sądzę, z takiej zadymy wyszlibyśmy najpewniej jeszcze bardziej okaleczeni, a Lwów i Wilno oddaliłyby się od nas na jeszcze więcej geopolitycznych kilometrów.

Moje opinie są odrobinę bezczelne bo tak naprawdę nigdy na Ukrainie nie byłem, nikogo stamtąd nie znam i szczerze mówiąc wcale mi się do tego nie śpieszy. Nie wierzę w żadną mityczną politykę wschodnią. Nie wierzę w mityczną łączność Polski z jakimkolwiek narodem Europy. Dowodów na to, że tak naprawdę jedyną drogą ku silnej Polsce jest nasz własny trud i znój, a ewentualnymi europejskimi sojuszami czy paktami możemy sobie do woli dekorować toaletę ponieważ, biorąc pod uwagę szereg uwarunkowań geopolitycznych, jesteśmy zdani tylko i wyłącznie na siebie, należy szukać w historii. Jeśli kogoś niczego nie nauczył slalom-gigant pomiędzy potencjalnymi sojusznikami jaki próbował uprawiać w swoim czasie Beck, a który to slalom skończył się dobrze znanym bolesnym upadkiem to tak naprawdę trudno mi uwierzyć, że romantyczna wizja polityki kiedykolwiek zakończy swój marny i wielce oczekiwany przeze mnie żywot. A Smoleńsk? To co się tam stało i wszystko potem nawet chyba kompletnemu durniowi udowodniłoby ostatecznie, że Polska znajdując się w takim jak aktualnie stanie w Europie nie znaczy literalnie nic. Kiedy w końcu staniemy przed lustrem i powiemy sobie w oczy: jesteśmy tu, na granicy pomiędzy Niemcami a Rosją całkowicie sami, zdani jedynie na siebie i nikt, nigdy w Europie nie kiwnie dla nas najmniejszym palcem stopy?

Idąc dalej. Śmiem twierdzić, że ani Ukraina, ani Białoruś tak naprawdę nie ma ochoty na to, żeby Polska gdziekolwiek ich wiodła. Gdyby te dwa narody chciałyby się uwolnić od rosyjskiego uzależnienia już dawno by tego dokonały. Skoro minęło niemal ćwierć wieku, a oni nadal nie za bardzo się ku temu kwapią to chyba coś jest na rzeczy? Powiem coś bardziej kontrowersyjnego. Te całe ukraińskie protesty a konkretnie ich skala to tak naprawdę jakiś jedynie odprysk. Gdyby naród ukraiński chciał, to momentalnie zmiótłby tę całą swoją oligarchię, a białoruski pogoniłby Łukaszenkę na Korsykę. Tymczasem w imieniu wielomilionowego narodu wypowiada się, proszę wybaczyć, garstka ludzi, którzy na dodatek nie potrafią się dogadać w najprostszej sprawie.

Mówi się, że Ukraina powinna iść polską drogą? Którą drogą konkretnie? Jeśli tą jaką poszedł KOR, pierwsza Solidarność i szereg innych realnie opozycyjnych środowisk, które mozolnie nizały ogólnokrajowe struktury oparte na masowej niepodległościowej świadomości to bardzo proszę. Tylko mam wrażenie, że Ukraińcy, póki co, to mogą o takich strukturach i świadomości narodowej jedynie sobie pomarzyć. Może więc chodzi o drogę roku 1989? Tu już jest bliżej. Kompromisy, rozprężenia, appeasement i słynny już dialog opozycji z nomenklaturą. Inwazja służb specjalnych na wszystko co się rusza, prywatyzacja i gospodarcza terapia szokowa. Nieważne zresztą, bo sądzę, że społeczeństwo Ukrainy nie ma jednego, spójnego zdania na ten temat, a co ważniejsze wcale chyba nie ma ochoty na żadne z powyższych rozwiązań. Nikt z nas pewnie nie wie do końca o co tam chodzi. Podoba nam się romantyczna aura jaka się unosi nad Majdanem, ale czy ktokolwiek myśli co może stać się tam za chwilę? Nie, oni widzą już oczyma wyobraźni wycieczki do Lwowa na dowód osobisty, albo co najmniej wizualizują sobie tupiącego nogą z bezsilnej złości Putina nad utratą części swojej strefy wpływów.

W Polsce zapanował natomiast oczekiwany przez wielu pięknoduchów kompromis. O wolną Ukrainę chce walczyć i Gazeta Wyborcza i Gazeta Polska. Jest to wszystko dla mnie strasznie pretensjonalne i, być może narażę się na ostracyzm, ale muszę o tym napisać. Piszę to jako osoba, która niezwykle boleśnie zawiodła się na tej naszej „rewolucji” roku 89', dla której istnienie w przestrzeni publicznej Millera, Urbana czy Jaruzelskiego jest z biegiem lat powodem do coraz większej traumy. Kiedy słyszę słowa: rewolucja, kompromis, okrągły stół, opozycja, negocjacje to dostaję autentycznych drgawek. To wszystko na naszych oczach z wolna, przez 25 blisko lat zamieniło się w jakąś dziwaczną groteskę – tymczasem nadal większości Polaków to się strasznie podoba i żywią oni nadzieję, że za pomocą takich narzędzi można cokolwiek realnie uzyskać.

Nie chcę już romantyzmu. Chcę pięćdziesięciu eskadr F-16, polskiej broni atomowej, silnego polskiego przemysłu, odważnych i twardych polskich polityków cynicznie i egoistycznie dbających o nasze wspólne cztery litery. Jak już to wszystko kiedyś będziemy mieli to możemy wówczas myśleć o prowadzeniu własnej polityki zagranicznej – takiej o jakiej zapewne śnili po nocach Piłsudski i Dmowski. Oni jeszcze byli w stanie rozmawiać z innymi państwami z pozycji jakiejkolwiek siły, my w tej chwili mamy dla Ukrainy jedynie dobre słowo i własne uzurpacje.

Za miesiąc cała ukraińska rewolucja wystygnie jak pizza, a my dalej będziemy tkwić tu gdzie tkwimy, z miliardem własnych problemów walących nam się na głowy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka