Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
1919
BLOG

Sprzedajcie Drimlajnery i nakarmcie dzieci.

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 101

 

Od pewnego czasu mam nowe hobby. Polega ono na zaglądanie w paszczę rozmaitych statystyk dotyczących stanu naszego państwa. Nie jest to lektura łatwa, ale za to często bardzo zaskakująca. Np. dowiedzieć się z niej można, że kilkaset tysięcy polskich dzieci, żyje w stanie permanentnego niedożywienia. Jak to możliwe w państwie, które nie tak dawno temu, kosztem wielu miliardów złotych, zorganizowało ogromną sportową imprezę i kupiło sobie osiem nowiutkich Drimlajnerów, po dwieście baniek zielonej sałaty za sztukę?

Wspomniane statystyki, w których twarde liczby stoją jak byki i ani trochę nie chcą być inne, mówią nam całkowicie jasno, że pod względem wszelakiego ubóstwa jesteśmy tylko za Bułgarią i Rumunią. Czy to są te koszta modernizacji i transformacji o których tak często słyszymy? Być może, natomiast musi naruszyć wrażliwość nawet największego zakapiora fakt, że w naszym stale modernizującym się i nadrabiającym dystans do Europy kraju, kilkaset tysięcy maluchów nie je mięsnych obiadów i często musi zadowolić się jednym posiłkiem dziennie.

Tutaj chyba należałoby sobie zadać pytanie o zasadność tej całej modernizacji i przynajmniej spróbować się zastanowić, czy aby racjonalnie się za nią zabieramy. Mam wrażenie, że modernizacja a'la III Rp to hołd staropolskiej zasadzie „zastaw się, a postaw się”. Pompujemy miliardy złotych w odnawianie rynków miast, stadiony, misje pokojowe i Drimlajnery. Jednym słowem dbamy o to, żeby potem można było pokazać tu i ówdzie jak to nam dobrze idzie i że Polska nie przypomina już skansenu. Już nie wspominam o tym, że to wszystko robimy na gruby kredyt i któregoś dnia może nam się to odbić srogą czkawką. Gorzej, że te wspomniane dane statystyczne pokazują też, że nasze państwo nie inwestuje we własny rozwój. Oświata – leży. Nauka – leży. Służba zdrowia – leży. Obronność – leży. Dbamy o skorupę, robimy sobie efektowny i szybki lifting, make-up, ale nie da się dłużej udawać, że ten make-up skrywa ciężko schorowany organizm.

Dochodzimy do momentu, kiedy w Polsce gołym okiem widoczne staje się gigantyczne rozwarstwienie. W jednym miejscu dzieci bez obiadu, a w drugim bogacze w Drimlajnerach. Czy np. ktoś się zastanawiał nad tym, że za pieniądze włożone w jeden tylko stadion na EURO można by postawić kilka wydziałów politechniki, dobrze je wyposażyć i zatrudnić doń kadrę naukową? Albo nad tym, że gdyby wystawić choć jednego Drimlajnera na Allegro, to można by nagotować obiadów dla tych dzieciaków na cały rok, albo jeszcze więcej?

To wszystko biegnie gdzieś bardzo daleko od naszych codziennych dysput i rozważań. Ginie w chaosie debat o nacjonaliźmie, mowie nienawiści, czy ewentualnych przewrotach. Tymczasem temat dzieciaka o pustym brzuchu nikogo nie rozgrzewa. Dzień za dniem mija, zmieniają się rządy, raz ci na górze, raz tamci, a ilość głodnych dzieciaków wciąż rośnie. Nie jest to też modny temat blogerski, bo najczęściej bloger to osoba, którą stać na posiadanie internetu, komputera i czasu na toczenie sieciowych utarczek, a tym samym wyznacza to wszystko inny horyzont priorytetów. Ci, którzy nie jedzą obiadu z mięsem nie mają na takie rzeczy jak walka o swój los mocy. Przeżywają swoje, położone daleko od fajnych rynków i modnych knajp, ubóstwo w ciszy i w lęku, iż ono może się wydać. Bo w Polsce informacja o tym, że ktoś nie dojada może oznaczać dla tego kogoś wstęp do ostracyzmu. Tego typu sprawami nikt się nie chce chwalić, a my, podłączeni do internetu, nie bardzo chcemy tego słuchać. Całe to bagno wybija dopiero w danych statystycznych, do których, powiedzmy sobie to szczerze, zaglądają tylko takie osły jak niżej podpisany.

Głodny dzieciak w liczbie kilkuset tysięcy, to żywy dowód na to, że coś z naszą polityką, i w ogóle z naszym życiem społecznym jest koszmarnie nie tak. Czy naprawdę nie stać nas na to, żeby te dzieci miały obiad? Czy to, że tych dzieci nie stać, oznacza, że one sobie nie poradziły w tym nowoczesnym świecie i po prostu trzeba je odesłać z ich pretensjami do wujka Darwina? A może po prostu nazwijmy rzecz po imieniu, czyli wtrąćmy tą całą sprawę w odmęty patologii, zawińmy w worek i wrzućmy do wody. Czy zderzanie tego cholernego Drimlajnera z głodnymi dziećmi to publicystyczny chwyt poniżej pasa? Nie, to tylko symbol tego, że Polacy żyją w dwóch różnych światach i oba te światy nie chcą za cholerę ze sobą rozmawiać. Co ciekawe, te światy wcale nie są podzielone ze względu na ideologię czy politykę, a po prostu z powodów materialno-bytowych.

Tą drugą Polskę, odrapanych kamienic, rozpadających się chałupek i pozadłużanych komunałek widzimy kiedy jedziemy na letnie działki. Ci, których stać na Egipt już ich nie widzą, bo siedzą w Drimlajnerach, a ci którzy jeżdżą samochodami niedługo też będą żyć w przeświadczeniu, że wszystko jest git. Pomogą w tym ekrany akustyczne – zasłonią tą całą bidę z nędzą i będzie spokój.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka