Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
3190
BLOG

III RP - "Nieżywy dowód liberalizmu stosowanego"

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 169

 

Miałem niegdyś takiego szalonego nieco kolegę, który snuł rozmaite tanie historyjki i święcie był przekonany, że nikt nie ma prawa poddać ich w wątpliwość. Na przykład oznajmił nam kiedyś, że poznał w Zakopanem samą Edytę Górniak. Wedle żarliwej opowieści, słynna piosenkarka oświadczyła mu się na stoku, lecz z przykrością musiał odmówić, a podparł się argumentem nie do zbicia: „najpierw muszę skończyć zawodówkę”. Bardzo podobnie brzmią w moich uszach opowieści piewców ekstensywnie liberalnej polityki gospodarczej. Bowiem, za tajemniczym i jakże często przeze mnie słyszanym sformułowaniem „poglądy rynkowe” nie kryje zwykle się nic więcej poza utopijnymi wyobrażeniami, w których ludzie nagle, jak jeden mąż, po tym jak im się odda w ręce pełną swobodę (czyli przestanie się kazać im płacić podatki na te wszystkie głupoty, na które państwo wywala ich ciężko zarobiony szmalec) błyskawicznie zamienią ziemię w raj. Ludzie o „zdecydowanych poglądach rynkowych” – proszę wybaczyć ostrość opinii – to niestety tylko nieświadoma niczego forpoczta, dla rozmaitych basiorów, którzy szybko zamieniają liberalną idyllę w płacz i zgrzytanie zębów. Społeczeństwa oczywiście.

Kiedy słyszę te wszystkie natchnione bajania o „idealnym świecie, bez państwa, z wolnym rynkiem, gdzie nikt nikomu nic nie każe, nie zabrania i nie prostuje banana” to nie wiem czemu, ale od razu mam ochotę oprawić je w księgę i postawić na półce oznakowanej: „niebezpieczne brednie". Tuż obok „klasyków” w rodzaju Marksa czy Che Guevary. Tak, tak. Te dwie doktryny – choć w retoryce obie strony udają mocno, że się nienawidzą na krew i życie – są niezwykle do siebie podobne. Weźmy choćby tą słynną deregulację. Wszyscy powinni móc robić wszystko, prawda moi drodzy liberałowie? "Oczywiście" – potwierdzą to z pogardą wypisaną na twarzy. "Wszak wszyscy powinni móc robić wszystko". Czyż to nie cudowne spełnienie snu komunistów? Wyrównanie szans z gracją buldożera. Ktoś się do czegoś nie nadaje - ale dac mu spróbować, może się nauczy. Zlikwidujcie też panowie więc maturę i w ogóle szkolnictwo, te resztki państwowej opresji. Państwa przecież nie powinno być, albo powinno go być – skoro już musi – jak najmniej.

Tak, tak. Już słyszę te oczywiste zarzuty. Panie Kacprzak, pan jesteś demagog. Na to mam tylko jedną odpowiedź: moi drodzy liberałowie, dlatego wasze zabobony są tak podobne do komunistycznych wyziewów i są tak samo jak one niebezpieczne, bo za tymi wszystkimi pięknymi i idealistycznymi hasłami, zawsze stoi durna i kretyńska praktyka. Jakby tego liberalizmu pięknie nie opisywać w książkach, tak on wtedy jeszcze brzydziej wygląda w rzeczywistości praktycznej, że użyję takiego wygibasa.

No dobrze. Wypadałoby się w tym całym krzyku podeprzeć jakimś argumentem. Ten, chciałoby się powiedzieć, sam pcha się w łapy. Nawet nie chodzi o to, że on się pcha. Wystarczy się wszak rozejrzeć wokół siebie. Widzicie drodzy liberałowie? Tak wygląda strona praktyczna Waszych światłych idei. Nazywa się III Rp.

III Rp to żywy dowód na to, jak się zwykle kończy liberalna metafizyka wprowadzana w życie. Pal już licho takich dżentelmenów jak pan Gwiazdowski, który opowiada nam bajki o tym, że największymi w Polsce liberałami byli Wilczek i Miller. Nie spotkaliśmy się tu w końcu na kabarety, choć tych, którzy wierzą w te bajdy jest wielu. Dajmy panu Gwiazdowskiemu już spokój i przejdźmy do rzeczy.

Zawsze kiedy tłumaczę ludziom, że liberalne ciągoty zawsze kończą się porażką – vide IIIRP – słyszę w odpowiedzi: to nie jest żaden liberalizm, protestujemy!

No nie jest. To prawda.

Bo liberalizmu, tego zwłaszcza w tej ultra-liberalnej wersji, którą uparcie forsują Ziemkiewicz, Korwin i jego pobratymcy, wprowadzić się po prostu nie da. Jego tylko – znów podobnie jak w przypadku komunizm! – da się  próbować wprowadzać. Robią to „wprowadzanie” rozmaici „umyślni”, którym daje się dobrą pensję w banku, albo w innej tego typu instytucji. No i taki człowiek, wcześniej już oczytany solidnie na studiach, czule poklepuje się po kieszeni i zaczyna nas też namawiać na „wolny rynek z jak najmniejszą ilością państwa”.

Na końcu tych prób, zawsze otrzymujemy pokrzywionego, wynarodowionego i ogłupionego potworka, pełnego oligarchów, kast oraz ukrytego feudalizmu. Wtedy liberał robi zmarszczone czoło i mówi ze smutkiem: „to jeszcze nie jest liberalizm, dajcie nam jeszcze więcej władzy i możliwości, to wam dopiero pokażemy prawdziwy liberalizm”. Ja osobiście serdecznie podziękuję, nie wiem jak inni.

Jeśli ktoś potrzebuje głębszych dowodów, to niech zajrzy do naszych danych statystycznych. A tam do wyboru, do koloru. Bida strukturalna, niedożywiona dzieciarnia, wciąż dzielona na tysiąc następnych spółek, ale i tak zdychająca kolej, wycofująca się całkowicie oświata, wojsko jeżdżące na misje Tarpanami i w końcu Policja, która pisze na maszynach.

W tle jest jeszcze parę wieżowców w stolicy, stado urzędasów, kilka efektownych stadionów i dwie autostrady, za które trzeba zapłacić oligarsze. Pięknie prawda? Jak komuś mało, to są jeszcze zagramaniczne sieci handlowe płacące pracownikom wstrętne grosze i zabijające polskich producentów. O milionach młodych Polaków pracujących poza Polską nie wspominam, bo Balcerowicz narzekał niedawno, że to jeszcze za mało.

No i tu się zaczyna. Jak już liberał to państwo spieprzy do cna, to zaczyna nawijać nam dalej farmazony: „jest tak jak jest, bo nasze państwo jest dziadowskie i tym bardziej należy je zlikwidować”. No i liberałowie likwidują. Ministerstwo po ministerstwie, dziedzina po dziedzinie, szkoła po szkole i posterunek po posterunku. Może ktoś chce założyć prywatny szpital, albo szkołę dla kilkuset dzieci, których rodzice tyrają dzień i noc żeby zapłacić czynsze? Na pewno rzuci się na to cała masa biznesmenów, na te cudowne konfiturki. Cukierka (w postaci nieruchomości) zjedzą, a papierek wyrzucą na ulicę, albo zrobią sobie z niego ozdóbki na choinkę.

Na pytanie o podanie przykładu wymarzonego liberalnego raju najczęściej słyszę ciszę. Bo wymienianie najbogatszych państw świata typu: USA, Japonia, Chiny, Niemcy, Francja czy Anglia, to tylko młyn na wodę takich „socjaluchów” jak ja. Właśnie w tych miejscach państwo trzyma wszystko za lejce i nawet jak coś idzie źle, to ich nie puszcza z rąk. Książki Friedmana stawia się tam na półce, bo ładnie wyglądają i dziennikarzyna nie oskarży o „oszołomstwo” (Ja np. mam na półkach w domu Baśnie braci Grimm) – a potem i tak robi się swoje. Czyli wspiera gospodarkę narodową wszystkimi dostępnymi metodami.

Wolny rynek usilnie wprowadza się w Polsce. W Chile, Rosji, Iraku czy też w krajach byłej Jugosławii także. Z gołym okiem widocznymi wynikami. Tam wszędzie walczy się o „wolny rynek”.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka