Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
4829
BLOG

Piotr Zychowicz czyli dyskretny urok Wehrmachtu

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 190

 

Na wstępie muszę przyznać się do czegoś bardzo złego. Za chwilę bowiem dokonam klasycznego obyczaju internetowego, czyli będę się wypowiadał na temat pewnej książki, której nie przeczytałem, i co więcej, której czytać nie zamierzam. Mam jednak na swoją bezczelność usprawiedliwienie, bo książkę tą przeczytał za mnie red. Skwieciński i tak mu się spodobała, że napisał sążnistą polemikę, zamieszczoną w weekendowym wydaniu „Rzeczpospolitej”. Chodzi o książkę red. Zychowicza, etatowego speca od historii zaokrętowanego na pokładzie „Urze”. Tytuł dzieła brzmi: „Pakt Ribbentrop-Beck”. Nieźle, prawda? Jak nam relacjonuje red. Skwieciński, autor książki nazbierał mnóstwo papierów dowodzących nam niezbicie, że Hitler tak naprawdę marzył o tym, żeby wraz z Polakami ruszyć na Moskala. Głupi Polacy w ostatniej chwili się z tej zabawy chcieli wywinąć, to się Hitler wkurzył i postanowił nas zrównać z ziemią.

Przyznam szczerze, że nie do końca potrafię sobie z tego typu działaniami jakie uprawia red. Zychowicz poradzić. Niby z jednej strony prawem każdego oświeconego człowieka, jest oglądać daną kwestię ze wszystkich możliwych stron, ale coś się we mnie jednak buntuje. Red. Zychowicza zapamiętałem z tekstu, który ukazał się niegdyś w „Urze”, i w którym to autor udowadniał nam, że cała popkulturowa otoczka wokół tragedii Titanica to robota podstępnych lewicowców. Uświadomiłem sobie wtedy, jak w dzisiejszych czasach łatwo uczynić z historii ciastolinę, dającą ulepić się w kształt jaki tylko się kreatywnemu jej użytkownikowi wymarzył.

Co tam Titanic. W tekście Skwiecińskiego poświęconemu książce Zychowicza czytam, że ów Zychowicz stawia bardzo twarde tezy i wręcz sugeruje nam, że zachowaliśmy się w roku 1939 niepomiernie głupio. Hitler widział w nas kompanów na wojaczkę, a my się po prostu na jego umizgi wypięliśmy. Red. Zychowicz snuje w swej książce idylliczną wizję, w której nie dość że pokonujemy wraz z Wehrmachtem Rosję raz na zawsze, to i jeszcze Żydzi byliby uratowani – w najgorszym razie mieliby szansę na ucieczkę gdzieś, gdzie by już więcej nie przeszkadzali. Red. Skwieciński przyklaskuje gorąco oraz z wielką atencją wypowiada się o odwadze i bezkompromisowości autora. Dodaje nawet od siebie porcję swojego własnego historical-fiction, jeszcze bardziej poronionego niż to autorstwa Zychowicza. Do klaki dołącza się także, a jakże, Ziemkiewicz.

Poważnie już pisząc. Uważam tego typu gimnastykę intelektualną za niezwykle per saldo szkodliwą. Wyrywanie tak ważnego zdarzenia historycznego jakim był początek II WŚ niemalże z korzeniami z przynależnego mu szerokiego kontekstu historycznego, to klasyczny przykład tak modnego dziś historytainment. Duzi chłopcy wyjmują z pudełek swoje aluminiowe żołnierzyki, ustawiają je na podkradzionych ojcu mapach i dalej bawić się w historię. Oczywiście, można potraktować to wszystko jako akademicki sparing, gdzie czasami można sobie pewne modele budować bez oglądania się na logiczną spójność. Tyle że, co innego zacisze uniwerku, a co innego pisanie książek, czy poczytnych tekstów w prasie i wpuszczanie ich w krwioobieg przestrzeni publicznej.

Pan Zychowicz  najwyraźniej zapomniał zajmując się rokiem 1939, o tym co zdarzyło się w Europie ledwie 20 lat wcześniej. Może nie zapomniał, a po prostu tak było mu wygodniej przy tworzeniu tego literackiego krwistego mięcha? Pan Zychowicz zapomina, że państwo niemieckie niemal od dnia porozumień wersalskich zajęło wrogą i rewizjonistyczną postawę wobec Polski, która według całej ówczesnej niemieckiej sceny politycznej, po prostu zabrała im historyczny niemiecki Wschód. Cała potęga III Rzeszy urosła na zaczynie wersalskiego upokorzenia, a Polska była w oczach Niemców pierwszym tego wszystkiego winnym. Walka z Polską była niejako fundamentem porodówki, w której doszło do parszywego porodu nazistowskiego gada.

Zychowicz na szczęście wpada w tą samą pułapkę, co wielu innych chcących wcisnąć nam kit, że gdybyśmy się nie stawiali to może by nas zostawili w spokoju. Pisze z jednej strony, że Hitler to neurotyczny szaleniec, a z drugiej wyciąga jakieś kwity tworzone przez prowadzące rozmaite dyplomatyczne gierki niemieckie służby i chce byśmy potraktowali je jako wiarygodny dowód nazistowskich dobrych wobec nas zamiarów. Schizofrenia moralna godna, proszę wybaczyć, Wyborczej.

Otóż oświadczam, iż wyrażam mój stanowczy sprzeciw. Obserwuję od dawna pewną kołatającą się po naszym kraju, cichą i ukrytą, dziwaczną fascynacją całym tym niemiecko-nazistowskim szajsem. Widzę ją choćby w tych wszystkich grupach inscenizacyjnych, gdzie rumiani chłopcy przebierają się za Waffen-SS i udając że opowiadają nam naszą historię, jeżdżą Tygrysami po Polsce budząc cholernie niedobre demony. Skąd ta paranoidalna chętka na żale, iż nie załapaliśmy się na porządną rozpierduchę, w której to my bylibyśmy myśliwymi i to my przestawialibyśmy państwa na mapach Europy? Czy może odpowiedzi trzeba szukać w tych naszych głęboko pokodowanych marzeniach o Polsce wielkości trzech Ukrain? Gdybyśmy tylko nie byli tak naiwni, to mogliśmy też jeździć na takich fajnych motocyklach z koszami i też mogliśmy łazić z butą po ruskich wsiach, prawda?

Redaktorze Zychowicz. Otóż każdy kto choć trochę łyknął historii, dobrze wie, że w roku 1939 nie było dla nas innego realnego scenariusza niż tylko krwawe podbicie. Czy stało by się to po tym jak mielibyśmy już masę krwi na rękach, z której nie wytłumaczylibyśmy się potomnym przez tysiąc lat, czy może ciut później, to efekt końcowy byłby identyczny: Polska zamieniona w ledwie żywy kadłubek, a sami Polacy przerobieni na rolników w germańskim spichlerzu i przeznaczeni na nawóz historii. Jak miało zachować się państwo, które niedawno wcześniej tłukło się na gołe klaty z całą bolszewią, i które nazywane było „wersalskim bękartem”?

Historia to nie „Hirołsi IV” redaktorze Zychowicz.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka