Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
949
BLOG

Dr. Grentz i Kuferek

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Rozmaitości Obserwuj notkę 18

Stał przed drzwiami, do których za chwilę musiał, chcąc nie chcąc, zapukać. W prawej dłoni ściskał niewielki skórzany kuferek, natomiast lewą dłoń wsunął tymczasem do kieszeni surduta. Spojrzał na budynek do którego miał zamiar się dostać, lecz jedyne co udało mu się w ten sposób ustalić, to tylko to, że w żadnym z jego okien nie paliło się już światło. Było to, jak sądził, całkowicie zrozumiałe, ponieważ pora była późna, w tym czasie większość ludzi dawno udaje się przecież na zasłużony odpoczynek. Tylko on miał tu pewne sprawy do załatwienia, co wcale nie czyniło tym samym jego wizyty bardziej usprawiedliwionej wobec zasad dobrych obyczajów, które to zasady Grentz zwykł traktować niezwykle poważnie.

Wyjął w końcu dłoń z surduta i podniósł zaciskając ją w pięść, którą miał  zamiar solidnie zastukać w ciemnozieloną politurę drzwi. Zanim jednak zdążył to uczynić, coś w owych drzwiach głucho szczęknęło i po chwili usłyszał dźwięki otwieranych po drugiej stronie rozmaitych zamków i odsuwanych sztab lub skobli. Nie wiedział absolutnie nic o osobie która te zamki otwierała, poczuł jedynie - nie wiedzieć czemu - iż musi być to czynić niewątpliwie dłoń drobna i niezwykle delikatna. Po chwili dźwięki te ustały i nastąpiła ponownie cisza. Był zbyt uprzejmy by jako pierwszy sięgać do klamki drzwi należących do obcego mu domu, i to domu w którym składał wizytę w końcu po raz pierwszy. Stał więc krótką chwilę w milczeniu, oczekując że za moment sytuacja się nieco rozjaśni i ten ktoś kto przed chwilą otwierał zamki dopełni teraz swego dzieła i otworzy mu drzwi.

W końcu to się wreszcie stało. Klamka przekręciła się a drzwi uchyliły się, jednakże w bardzo niewielkim stopniu, pozostawiając otwartą jedynie wąską szczelinę w której nie było nic więcej oprócz jeszcze większej ciemności niż ta, która panowała przed domem. Pomimo iż nic nie można było więcej oprócz owej ciemności tam dostrzec, to  Grentz czuł podświadomie, iż nie stoi tu teraz już sam.

- Ktoś Pan? - usłyszał cienki, dziewczęcy głos dolatujący z trudem do niego gdzieś zza drzwi.
 
- Grentz! - odpowiedział więc szybko, zdecydowanie za szybko jak już po sekundzie uznał, po czym dodał jeszcze szybciej uzupełniająco - dr. Grentz! Nie zapanował dokładnie nad swoimi odruchami, i mimo iż nie usłyszał nic w odpowiedzi na swoje przedstawienie się, to odważnie wsadził nogę pomiędzy skrzydło drzwi a framugę, wskazując temu komuś w środku, że zamierza tam się teraz dostać. Uczynił to z dużą naturalnością, tak jakby wchodził tam już co najmniej setny raz w życiu, a w środku mieliby go za chwilę przywitać starzy, znani od lat przyjaciele. Drzwi na to ulegle ustąpiły, rozchylając się szerzej i ukazując oczom Grentza znów tylko jeszcze więcej panującej wewnątrz ciemności.

 - Kto tam jest? - zapytał w mrok niespokojnym głosem, by po chwili tego pytania pożałować, bowiem poczuł natychmiast po jego zadaniu, iż stracił tym samym dużo ze swej pewności siebie, której i tak mu w tym momencie brakowało, i której przecież, wiedział to dobrze, będzie mu dziś wieczór bardzo potrzeba.

Wówczas w środku rozbłysła naftowa lampa tak mocnym światłem, iż dosłownie oślepiła stojącego już długo w pełnym mroku Grentza. Mrugał teraz oczami, zupełnie tak jak gdyby ktoś zbudził go nagle i niespodziewanie w czasie popołudniowej drzemki. Uprzejmie poprosił aby mu tak nie świecić prosto w twarz. Lampa odsunęła się nieco do środka, a jego wzrok powoli przyzwyczajał się do jej blasku. Wytężył  więc Grentz tenże poracający wzrok bardzo mocno i dostrzegł iż lampę trzyma w dłoni młoda, najwyżej osiemnastoletnia dziewczyna, ubrana ( to zrozumiałe o tak późnej porze ) w prostą, białą koszulę nocną; jej czarne włosy zsuwały jej się po krągłym ramieniu i znajdowały wygodne legowisko pomiędzy wydatnymi wzniesieniami piersi. Dziewczyna patrzyła na niego badawczo wielkimi, pełnymi ciekawości ciemnymi oczami, co i raz to  podnosząc to opuszczając lampę, zupełnie tak jakby chciała go otaksować wzrokiem.

Grentz szybko zauważył jak była piękna. Nie chciał jednak żeby ten jej niewątpliwy atut zaważył w jakikolwiek sposób na jego zachowaniu, bowiem i tak czuł się mocno niespokojny z powodu choćby późnej godziny w której nachodził ten dom, mając dodatkowo pełną świadomość iż jest tutaj zupełnie nieznany, tak samo zresztą jak jego zamiary.

Dziewczyna nie wiedzieć czemu zachichotała przytrzymując sobie przy tym usta dłonią, ale nie po to aby nikt tego nie zauważył, ale po to aby najprawdopodobniej nie chcieć narobić przy tym zbędnego hałasu. Grentz udał że tego nie usłyszał i wszedł do środka starannie zamykając za sobą drzwi. Dziewczyna widząc to, cofnęła się wciąż przy tym chichocząc o dwa kroki w tył i pociągnęła za sobą krąg światła roztaczany przez trzymaną przez siebie lampę. Wtedy to Grentz dojrzał, iż w korytarzu w którym się znalazł, znajdowała się jeszcze jedna dziewczyna, także ubrana w identyczną koszulę, która stała tuż za tą która otworzyła mu drzwi. Miała jasne, gęste włosy upięte w ogromny kok, który przeszyty był w poprzek przez lekko pordzewiałą ale imponującej wielkości szpilkę. Twarz miała łądną, choć nieco bez wyrazu, błyszczącą podobnie jak też jej oczy siłą swej żywej młodości. Dopiero gdy lampa lepiej ją oświeciła dostrzegł Grentz, iż w rzeczy samej dziewczyna ta zerkała na niego jakoś źle.

  - To Twój nowy chłopak, Lilly? - zapytała prawie nie poruszając ustami, jak mniemał Grentz kierując to pytanie nie do niego a do dziewczyny która wciąż trzymała lampę, i która jak się okazywało miała na imię Lilly.

Lilly parsknęła na to, tak jakby usłyszała kolejną śmiesznostkę. Podeszła bliżej Grentz'a, podniosła lampę na wysokość jego twarzy, która była teraz tak blisko owej lampy, że formalnie czuł na policzku ciepło jej płomienia.
 
  - Gdzież ja z takim, droga Ruth, spójrz jaki on stary – Lilly rozpoczęła druzgoczącą dla Grentza recenzję – gdzieżbym się z takim zadawała, toć on ma chyba ze czterdzieści lat! Żeby chociaż był bogaty, a spójrz no Ruth jaki on ma przechodzony surdut – tu opuściła nieco niżej lampę chcąc udowodnić lepiej Ruth w jak złym stanie jest odzież ich nowego gościa. - I jaki ma wysłużony kufer – dodała szybko, oświetlając kufer Grentza, po czym znów lekko cofnęła się o kilka kroków chcąc wyrazić swą dezaprobatę dla Grentza, ale Ruth stała tam gdzie stała, więc zderzyły się one ze sobą, co Lilly skwitowała kolejnym chichotem.

Sytuacja o tyle się dla Grentza rozjaśniła, że poznał imiona tych dziewcząt.  Nie przydawało mu się to co prawda aktualnie zupełnie do niczego, ale nie wiedzieć czemu podbudowało to nieco jego, ze względu na forme jak i późną porę tej wizyty, mocno uszczerbioną pewność siebie i postanowił wyzyskać fakt znajomości ich imion jako, drobną bo drobną, ale jednak przewagę.

  - Czyż nie można byłoby tu zrobić więcej światła? - bardziej stwierdził niż zapytał Grentz, panując już z całych sił nad tonem swojego głosu, chcąc w ten sposób uczynić jego samego jak i te dziewczęta bardziej przekonanymi do tego, iż to on, w tym ciemnym korytarzu rozdaje karty. Lilly zdołała na to tylko znów tylko cicho się zaśmiać, Ruth natomiast z niespodziewaną dla niej karnością cofnęła się na te słowa w głąb korytarza, gdzie zupełnie pochłonęła ją ciemność. Po chwili jednak korytarz rozjaśniał się już coraz bardziej w świetle zapalanych kolejno przez Ruth dużych świec stojących w okazałych, i jak sądził Grentz na tyle na ile mógł to dostrzec, pozłacanych obficie świecznikach.

Omiótł szybko wzrokiem ów korytarz nie ruszając przy tym w ogóle głową. Korytarz był bardzo długi i nadal jego kraniec nie został oświetlony. Korytarz ten był również pełen białych, oszczędnie zdobionych drzwi, ustawionych w szeregu i niknących przy tym, podobnie jak sam korytarz, w całkowitych ciemnościach. Przez chwilę miał zamysł aby postawić swój kuferek na podłodze, gdyż już powoli zaczął mu on nieco ciążyć w reku. Jedak powstrzymało go coś przed tym i patrząc odruchowo we wciąż zacięte spojrzenie Ruth, poprzysiągł sobie w duchu nie rozstawać się z kuferkiem tak długo jak przebywał pod owym dachem.

Stanął więc na lekko rozstawionych nogach, prawa ręka trzymała kuferek, a lewą schował za siebie by jej dłoń wywinąć spodem za siebie. Cała ta postawa miała pokazywać dziewczynom jak bardzo wyczekuje dalszego zaproszenia. Lilly zdmuchnęła ogień w lampie i odstawiła ja na podłogę, gdyż świece dawały dostatecznie dużo światła aby dobrze się orientować w przestrzeni, jednak wciąż za mało aby Grentz poczuł się zupełnie uspokojony. Dobrze wiedział iż te dziewczyniska doskonale wyczuwają jego niepokój, i przyobiecał sobie że nie wykona w tej chwili już żadnego zbędnego gestu, nie pozwoli drgnąć żadnemu mięśniowi na twarzy, ani nie zrobi niczego innego co mogłoby  nadkruszyć w najmniejszym chociażby stopniu jego wciąż utrzymującą się przewagę. Przewaga ta istniała niewątpliwie i polegała w głównej mierze na tym, iż mógł Grentz w każdej chwili odwrócić się na pięcie i wyjść stąd nie wypowiedziawszy już do dziewcząt ani jednego słowa. One natomiast nie miały nic więcej ponad możliwość stania tam gdzie stoją i milczenia. Lilly jakby odczytała jego myśli i czując ich powagę, przestała na moment chichotać, a nieco nawet spoważniała. Ruth niespodziewanie dla Grentza za to rozjaśniała czymś w rodzaju uśmiechu i siląc się na uprzejmość zakomunikowała:

 - Pani Grosmann za chwilę do nas przyjdzie, niech Pan w tym czasie przejdzie z nami do salonu.

Powiedziała to i odwróciła się powoli w stronę głębi korytarza, ociężale kierując się w stronę jego ciemności. Zatrzymała się jeszcze na chwilę i pociągnęła za rękaw stojącą wciąż niczym słup soli Lilly, która przypatrywała się Grentzowi coraz baczniej i zarazem coraz dziwniej jak na osiemnastolatkę; obie po chwili szły  sczepione razem w jeden pęczek, przy czym Lilly co i raz odwracała się w stronę Grentza upewniając się z nieodłącznym chichotem czy ten aby na pewno za nimi podąża. Szły teraz już dosyć szybko, raz po raz znikając w ciemności gdzie najwidoczniej zapalały kolejne świece, bo po chwili znów je można było dostrzec w ich rozbłyskującym blasku. Grentz ruszył z wolna za nimi, wyciągając przed siebie prawą dłoń tak jakby szukał w słabo oświetlonym korytarzu czegoś czego mógłby się w razie potrzeby pochwycić.

Korytarz znów zdawał się nie mieć końca. Grentz kierował się w tym marszu jedynie jaśniejącymi w oddali białymi koszulami dziewcząt. Na moment wydało mu się że zniknęły mu z oczu, więc zatrzymał się w pół kroku. Wtedy jedne z drzwi które właśnie mijał otworzyły się i wyszły z nich kolejne dwie dziewczyny. Tak samo młode jak Ruth i Lilly i tak samo przebrane już w nocne koszule. Grentz nie wiedział teraz już co zrobić, czy ma iść dalej czy może coś powiedzieć, np. przedstawić się.

- Jestem Grentz – powiedział więc i uchylił przy tym kapelusza. Dziewczęta te jednak nic na to nie odpowiedziały, a jedynie pocierały piąstkami zaspane oczy. Były chyba nieco jeszcze młodsze od Lilly i Ruth, ale przy tym jeszcze chyba bardziej urodziwe. Obie zresztą były do siebie podobne niczym krople wody z jednej szklanki. Ujęły go sprytnie pod ramiona i poprowadziły dalej w głąb korytarza. Szli tak razem, Grentz czuł wsparcie ich ciepłych dłoni na swych łokciach i pozwalał im się kierować tam gdzie one chcą, nie bacząc na to że roztrwania całkowicie swoje  z trudem uzyskane tu przewagi. Doszli w końcu do końca korytarza. Po jego prawej stronie drzwi były otwarte, Grentz odruchowo tam zajrzał i ujrzał tam odwróconą do niego tyłem tęgą kobietę, prawdopodobnie kucharkę, stojącą nad węglową kuchnią i mieszającą łyżką w stojącym na tej kuchni wielkim parującym garze. Doleciał go stamtąd zapach ciepłego nagrzanego powietrza, przemieszanego z wonią warzyw, mięsa i jakichś tajemniczych przypraw. Poczuł też wtedy, ku swemu absolutnemu zaskoczeniu, że jest bardzo głodny.

Z lewej strony korytarza drzwi także były otwarte, i dziewczęta które mu towarzyszyły popchnęły go lekko w tamtą stronę, czemu poddał się bez reszty. Weszli do dużego, bogato urządzonego, choć nieco przeładowanego meblami salonu. W salonie tym było bardzo jasno, włączone tutaj było elektryczne światło i wreszcie Grentz poczuł się lepiej. Na środku salonu stał okrągły i ciężki dębowy stół, a na nim leżała koronkowa serweta na której wyszyto jakąś łacińską maksymę.


Ruth i Lilly obeszły stół, przy czym Ruth odsunęła jedno z krzeseł i wskazała Grentzowi dłonią iż może tam spocząć. Chciał to uczynić, ale poczuł że jedna z młodszych dziewczyn położyła dłoń na jego kuferku chcąc najwyraźniej odciążyć go od jego ciężaru. Dał jej jednak, lekkim pociągnięciem kuferka do siebie, do zrozumienia że nie chce się go pozbywać, co dziewczyna natychmiast zrozumiała i okazała mu to głaszcząc go lekko po dłoni. Usiadł więc spokojnie na krześle, choć może uczynił to nieco za bardzo w sposób w jaki zrobiłby to jakiś starzec, postawił sobie kuferek na kolanach a na kuferku spoczęły jego dłonie. W pokoju było całkowicie cicho. Ruth i Lilly stały po obu stronach drzwi, a dwie pozostałe dziewczyny stanęły za nim i położyły mu ręce na ramionach. Jedna z nich chciała nawet wcisnąć się Grentzowi na kolana, ten jednak spędził ją stamtąd szybko.

Przez chwilę patrzył w oczy to Lilly, to Ruth, lecz nic z nich nie wyczytał. Ruth wychyliła się do otwartych drzwi i zawołała:

- Mateczko dobra, Pan Grentz już tu jest..

Po chwili do salonu weszła uroczyście kobieta w dojrzałym wieku, ubrana w czarną suknię sięgającą do samej ziemi i sunącą czarnymi podszytymi u jej dołu falbanami po podłodze. Grentz przyjrzał jej się najdyskretniej jak mógł i przysiągłby że odnalazł w jej twarzy podobieństwo do wszystkich czterech dziewcząt które tu spotkał, i które jak zaczął podejrzewać, niechybnie były jej córkami.

Kobieta ta obeszła salon wokół stołu przy cichym szmerze falban przesuwających się po czarnych, mocnych deskach podłogi. W końcu Lilly odsunęła jej jedno z krzeseł i pani ta zasiadła przed Grentzem. Przyglądała mu się przez chwilę nie mniej badawczo niż Grentz jej.

 - Panie Grentz szanowny. Doprawdy nie wiem kim pan jest i czemu zawdzięczamy, ja i moje dziewczęta, pańską wizytę na którą to, jak sam Pan pewnie się zdołał zorientować, nie jest najlepsza pora. Mogę się tylko domyślać jej powodów – tu spojrzała na leżący Grentzowi na kolanach kufer – ale jak myślę za chwilę sam nam Pan to wszystko objaśni. Zanim jednak Pan to zrobi, chcę Panu Panie Grentz coś powiedzieć, i to najzupełniej szczerze. W ogóle mi się Pan nie podoba Panie Grentz. Zachowuje się Pan bardzo pewnie siebie i to nie wzbudza mojego zaufania, ponieważ ja cenię wyjątkowo ludzi skromnych i nie tak skupionych na sobie jak Pan. Przychodzi tu Pan wieczorem, do domu samotnej kobiety mającej za oparcie te tylko młode damy – tu pogłaskała Lilly po policzku która przyłasiła się do niej niczym kot -  z nie wiadomo jakimi zamiarami, co z Pana w ogóle za człowiek.

Kobieta ta obmierzyła Grentza pogardliwie i dalej mówiła:

– Niemniej jednak potrafię wznieść się ponad swoje uprzedzenia i postarać się dostrzec w pańskiej wizycie cokolwiek pozytywnego. Niewiele takich widzę aspektów, ale niechże tam, coś się znajdzie. Widzę iż ma Pan bardzo delikatne dłonie, z pewnością nie pracował Pan nigdy ciężko. Czy dłonie te mogą zapracować na szczęście którejś z moich córek? Nie, Panie Grentz, wie Pan przecież że to niemożliwe. Czemu Pan tak milczysz? Czemu Pan patrzysz na Lilly. To śliczne dziewczątko, niechże jednak to Pana nie zmyli. Ona by w mojej obronie przegryzła tętnicę samemu diabłu. Ruth także mnie zawsze będzie bronić.

Grentz siedział jak skamieniały słuchając wywodu tej kobiety i zaciskał kurczowo dłonie na kuferku. Wtedy ona spojrzała na ten kuferek z ciekawością.

 - A coś Pan tu nam przyniósł w tym kuferku? Niech Pan no go otworzy, jesteśmy bardzo tego ciekawe, prawda moje dziecinki?

Ruth i Lilly pokiwały żywo głowami iż tak, owszem, są bardzo ciekawe. Dziewczęta stojące za Grentzem nic nie powiedziały a tylko pogłaskały go bardzo ciepło po ramionach.

Teraz Grentz czuł się już całkowicie panem sytuacji. Szeroko wezbrał powietrze do płuc i przetoczył wzrokiem po pokoju, po Ruth, po Lilly, po tej kobiecie w czarnej sukni a nawet z uśmiechem zadarł głowę do dziewcząt stojących za jego plecami. Postawił z pietyzmem kuferek na stole. Popatrzył jeszcze raz na wszystkich, po czym podniósł dłonie do góry niczym chirurg szykujący się do pierwszego, jakże ważnego cięcia. Położył palce na zamku kuferka i delikatnie go nacisnął. Boki kuferka rozchyliły się szeroko. Dziewczęta nachyliły się mu zza ramion i wręcz stanęły na palcach aby zobaczyć co jest w środku. Kobieta wstała z krzesła i również z ogromną ciekawością tam zajrzała...

W kuferku znajdował się....


[ Tu zakończę tą opowieść. Jeśli ktoś ma jakąś ciekawą sugestię co mogłoby się znajdować w owym kuferku wdzięczny będę za podpowiedź. Dobranoc, miłych snów]

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości