Od czasu pewnego lansuje tezę, że poitycy wraz z dziennikarzami, komentatorami i innymi macherami od politycznego PR-u skleili się w jeden amebowaty organizm. Organizm ten żyje własnym życiem a poszczególne jego elementy żyja w doskonałej symbiozie. Politycy gadają niemerytoryczne bzdury i bawią się PR-em a dziennikarze wraz z komentatorami gadają o tym godzinami i próbuja nam wmówić że to wszystko jest bardzo istotne. Wszystko to oddalone o kilometry od realnych kwestii nas dręczących.
Na czoło peletonu "plotących bzdury" wysuwa się bezwzględnie pan Mistewicz - spec od marketingu politycznego. Facet nie odkleja się od Twittera i jakichś książczyn - efekt: odjechał kompletnie. Z uporem maniaka wmaiwa nam że polityka polega na opowiadaniu jakichś opowiesci do windy. Ten wygrywa kto ma jakaś krótką , frapującą opowieść. Podejrzewam , że cześć wrzutek medialnych które sa w kółko mielone , sa autorstwem owego dżentelmena. Mowi nam on, że nieważne programy, analizy politologiczne i społeczne, think-tanki i zaplecza intelektualne pracujące nad merytoryką. Powołuje sie przy tym na francuską kampanię z wymoczkiem Sarkozym na czele.
No świetne przykłady panie Mistewicz. Dam panu małą amatorską radę. Jak pan będziesz jechał znów do tych swoich ukochanych żabojadów, to zatrzymaj się pan na chwilę kraj wcześniej czyli w Dojczlandzie. Idz pan do którejś z większych partii i zapytaj ich czy mają w d.. program. Pokażą panu całe opracowania i tomy programu , nad którym siedza wszystkie ich tegie głowy jakie istnieją. Gdyby oni swojemu społeczeństwu postanowili wrzucać narracje w pana stylu to wyborcy zrobiliby z nich befsztyki na Oktoberfest.
Płaca panu ciężkie pieniądze za gadanie tych głupot - rozumiem. Każdy chciałby duzo zarabiać za nic - spiewał o tym dawno temu Mark Knopfler w "Money for nothing" . Ale to że jeszcze się pan tym chwali w gazetach to juz paranoja.
